Antykruchość

Antykruchość

Bardzo dobra książka pod tym właśnie tytułem. „Antykruchość” Nassima Taleba, czyli „Jak żyć w świecie, którego nie rozumiemy”.

Dodam, że bardzo też filozoficzno-ekonomiczna, żeby się nie zawiodły te, które jednak wolą fabułę. Ja już jestem w wieku, że fabuła mnie nudzi, bo ileż można czytać wariacji na te same 5 tematów. A tyle jest podstawowych fabuł.

Poprzednia książka tegoż autora, czyli „Czarny Łabędź” sporo namieszała w świecie ekonomii, a pisarz zwierza się, że nawet zapisał się z jej powodu na siłownię, bo zaczął otrzymywać groźby karalne. A to mianowicie z powodu tezy postawionej w Łabędziu, że wszelkimi prognozami słono opłacanych specjalistów od finansów i giełdy to sobie można..hmm. powiedzmy, wytapetować ściany. Historia dowodzi, że żadne prognozy nie mają sensu, bowiem co jakiś czas następuje wydarzenie, którego kompletnie nikt nie przewidział i wywraca wszystko do góry nogami.

W Antykruchości Taleb pisze o tym, jak sobie z wiedzą o Czarnych Łabędziach radzić, żeby nie zwariować, nie wylądować pod mostem, względnie z niego nie skoczyć. Wobec zmienności świata jesteśmy bezsilni i bezbronni, choć jednak nie tak do końca. Ostatecznie sam fakt, że zdołaliśmy się urodzić świadczy o tym, że sami też jesteśmy czymś w rodzaju Czarnego Łabędzia, czyli zdarzeniem wysoce nieprawdopodobnym, które jednak zaistniało i ma wpływa na ten świat. Teza ta dosyć się pokrywa z tak zwanym „szczęściem ateisty”, który cieszy się z faktu, że po prostu żyje, bo to zdarzenie wyjątkowe i niewiele trzeba było, żeby do niego nie doszło. Wystarczyłoby, żeby mamusię tego dnia bolała głowa, albo inny plemnik był szybszy.

Wracając do ad rema, to w skrócie rzecz ujmując, autorowi chodzi o to, że skoro nie jesteśmy w stanie przewidzieć niczego w chaosie świata, to trzeba po prostu założyć z góry, że co jakiś czas będzie dochodziło do wydarzeń typu wojna, kryzys, albo obecna pandemia. Czyli do wydarzeń mających na nas ogromny wpływ. A jeśli nie możemy przewidzieć jaki akurat tym razem Łabędź przypłynie, to jedynym mechanizmem obronnym jest właśnie owa tytułowa ANTYKRUCHOŚĆ. Czyli mniej filozoficznie rzecz ujmując, umiejętność przystosowania się do zmian. Ba, ciągnięcia z tych zmian korzyści, ale to już wyższy stopień wtajemniczenia. O tym napiszę, jak dobrnę do końca, jestem w połowie.

I tak sobie myślę, że to co filozof, trader i ekonomista w jednym wykoncypował w pocie czoła i za co zbiera zasłużone nagrody, to my mamy, moje drogie, we krwi.

Czy też w genach. Umiejętność przetrwania wojen plemiennych, najazdów wroga, chudych lat i czarnej śmierci. Susz i powodzi. Porwań, gwałtów i migracji.

Sympatyczni koledzy co i rusz wymyślali różne wojenki, albo krucjaty. Ewentualnie wyruszali w łupinkach na odkrywanie Ameryki, lub siedzieli w laboratoriach i kombinowali z prądem.

Natomiast to my miałyśmy główki pełne myślenia o tym, jak tu zapewnić przetrwanie sobie i potomstwu. Niezależnie od faktu, że tatuś raczył polec za ojczyznę, albo nie wrócił z polowania.

Mam na to przykłady w rodzinnych historiach. Dziadziuś ganiał z karabinem po lesie, a babcia starała się przetrwać z niemowlęciem u piersi. A potem wyciągała go za łapówki z ubeckiego więzienia.

Zgadnijcie, kto dostał Virtuti Militari.

 

Tags:
1 Comment
  • M
    Posted at 15:03h, 20 maja Odpowiedz

    Ja za to jestem zdania, że przetrwać umieli LUDZIE, wspólnie z innymi gatunkami (bo polegaliśmy i dalej polegamy na nich, a one na nas, i mam tu na myśli prawdziwą współprace i normalne relacje ze zwierzętami, a nie zabawy dla dzisiejszych psycholi ze strzelbą, czy chore, masowe, wykorzystywanie, bicie, dręczenie). Oraz ich idee i to, co wytworzyli, szeroko rozumiane. Czy to kobiety, czy mężczyźni, przetrwaliśmy razem (pomijam patologiczne zachowania i patologiczne osobniki, które niszczyły wszystko i wszystkich, by przetrwać) jako gatunek. I we współpracy z innymi gatunkami (chociaż niektórzy żyją chyba tylko po to by wszystko inne dalej niszczyć, co dla mnie jest chore, i nigdy nie będę w stanie tego zrozumieć ani zaakceptować, nawet w imię przetrwania). Dziwnym trafem to kobietom udało się wmówić (większości), że są słabe i nieporadne, a nie mężczyznom… Poza tym, z technicznego punktu widzenia, nie wiem czy np. kobieta świeżo po porodzie (akurat w tym konkretnym momencie a nie, że zawsze w swoim życiu) jest tak silna żeby przetrwać wszystko. Facet zresztą też nie jest… W dawnych, prehistorycznych czasach brak ochrony z jakiejkolwiek strony takiej kobiety (albo rannego mężczyzny, oni też nie są niezniszczalni) oznaczałby praktycznie tylko śmierć-głodową, w wyniku infekcji, albo najszybciej pożarcie przez drapieżnika. W dzisiejszej cywilizacji przetrwa praktycznie każdy, obojętnie czy normalny (psychicznie i fizycznie) czy ,,wybrakowany”(nie, nie mam na myśli osób niepełnosprawnych) albo ranny/chory/osłabiony. Kiedyś tak nie było. Po prostu facet sam albo kobieta sama by cały guzik zrobili. W wojnach brali udział i mężczyźni i kobiety (i nie mam tu na myśli zwykłych przestępców z których niektórzy chcą zrobić bohaterów). Życia (ludzi, zwierząt) ratują i mężczyźni i kobiety. Pomoc niosą i mężczyźni i kobiety. Tworzą i mężczyźni i kobiety. A że jest dużo patologii? Cóż, ona jest u obu płci, tylko inaczej się objawia, mniej lub bardziej szkodliwie. Facet (pato) na przykład przywali niewinnemu przechodniowi bo ,,go sprowokował” albo będzie głosił jakieś bzdury w internecie. Taka sama kobieta napompuje sobie tyłek i będzie wmawiać innym, że to jest podstawa życia i tylko na tym powinny się skupić dziewczynki…

Post A Comment