Autoadopcja

Autoadopcja

Pisałam ostatnio, że dla naszych dzieci skok w dorosłość często przypomina skok na główkę do przerębla. To, oczywiście, nasza wina i naszej niezdrowej skłonności zapewniania potomstwu dzieciństwa usłanego płatkami róż i łabędzim puchem.

Nasze usilne usuwanie z ich drogi wszelkich przeszkód i trudności ma taki skutek, że potem najmniejszy problem wytrąca ich z równowagi. Byle krytyczna uwaga powoduje stres i wpędza nieledwie w depresję. A prośbę szefa w pierwszej pracy o punktualność odbierają jako mobbing.

Oprócz tego, rzecz jasna, pragniemy by w dzieciństwie rozwijali wszystkie swoje autentyczne lub domniemane talenty i realizowali dowolne zainteresowania. Nie chcemy niczego przegapić, ani zaniedbać. Wozimy na lekcje tenisa, pływania i tańca. Angielski to oczywistość, a jak ktoś ma większe fundusze to funduje jazdę konną z koniem na dokładkę.

Moja mama zrobiła kiedyś dwie listy zajęć dodatkowych, na które uczęszczały moje dzieci przez lata szkolnej edukacji i samej mi oko zbielało ile tego było. Zaczynanych i porzucanych lekcji gitary, perkusji czy baletu. Sekcji gimnastyki artystycznej. Kursów francuskiego, hiszpańskiego i tańca towarzyskiego. A zrobiła te listy, bo jedna z córek oświadczyła w czasie jakiejś sprzeczki, że je za mało wspieram. Akt młodzieńczej brawury, ale  babci puściły nerwy .

Wystarczyło, że któraś wyraziła chęć to ja już zapisywałam, płaciłam i woziłam, bo przecież dzieci muszą się rozwijać. I Wy też tak robicie, stawiam dolary przeciwko orzechom.

Oni mają tego w końcu po kokardę, odmawiają współpracy i niczego tak nie pragną jak się wykoleić w towarzystwie zaniedbanej dziewczynki z bloku obok.

My zostajemy z poczuciem krzywdy (czarna niewdzięczność), rozczarowania i odchudzonym przez lata portfelem.

I otóż moja genialna przyjaciółka wpadła na pomysł dokonania aktu autoadopcji. Mianowicie postanowiła być dla siebie równie dobra jak jest dla swoich dzieci. Inwestować na tym samym poziomie w SWOJE zainteresowania i umiejętności. Zaczęło się od prywatnych lekcji angielskiego. Teraz zapisała się na lekcje jazdy figurowej na lodzie, bo lubi się ślizgać, a nie bardzo umie. Następny będzie profesjonalny instruktor jazdy na nartach.

Założę się, że niejedna z Was uważa, że dzieci to należy na to czy tamto zapisać, bo one mają PRZYSZŁOŚĆ. A dla siebie to szkoda wydać na kurs kite’a, naukę chińskiego, albo warsztaty malowania, bo już przecież Van Goghiem nie zostanę, a w ogóle to już jestem za stara. Na olimpiadę nie pojadę, to co się będę wykosztowywać, dzieciom bardziej się przyda lekcja snowboardu, a na wszystko kasy nie ma.

Cóż, wasze dzieci też niekoniecznie będą olimpijczykami czy wygrają konkurs chopinowski. Tych naprawdę utalentowanych to jest promil. Reszta jest całkiem zwyczajna i tylko my w nich widzimy ósmy cud świata.

I tak rosną sobie te nasze przeinwestowane dzieci dźwigając na swoich barkach obowiązek spełniania naszych marzeń, aspiracji i ambicji. Wcale się nie dziwię, że mają potem roszczeniowy stosunek do świata i już na wejściu wpadają w dołek, bo okazuje się, że świat mniej daje, a więcej wymaga. Całkiem odwrotnie niż mamusia.

Wiesz co? Adoptuj się. I zadbaj o rozwój SWOICH zainteresowań. Nie żałuj kasy, czasu ani wysiłku. To ci się bardzo przyda kiedy dzieci uwolnią sią w końcu od twojej nadopiekuńczości i ruszą w szeroki świat. Zamiast syndromu opuszczonego gniazda będziesz mieć wystawę swoich fotografii, albo zawody w curlingu.

A dzieci? Dzieci sobie poradzą. Słowo.

 

2 komentarze
  • M
    Posted at 16:11h, 22 stycznia Odpowiedz

    Problemem nie jest to, że rodzice inwestują w faktyczne zainteresowania dzieci. Problemem jest to, że oni inwestują w to, czego dzieci nie lubią ale ,,mają umieć” i koniec. Ja dałabym wiele za własnego konia 😀 Za to np. łyżwiarstwa nie umiem i się trochę boje. I rodzice nigdy mnie nie zmuszali do tego czego nie lubię albo jest mi obojętne.Trzeba też uważać, żeby nie ,,przeinwestować” w siebie (podobnie jak w dziecko). I nie wmówić sobie tysiąca rzeczy, których SIĘ NIE LUBI tylko po to by być ,,nowoczesnym”. A znam i takie kobiety… Nie lubią czegoś ale się zapiszę bo inne to robią i ,,co koleżanki powiedzą”. Umiar w każdą stronę. Robienie tego, co się lubi i chce a nie co ,,ktoś powie”, że w danej chwili jest modne czy niezbędne. Jak np. dzisiejsze ćwiczenie z Chodakowską… 🙂

  • Amanda
    Posted at 16:49h, 22 stycznia Odpowiedz

    Nie wiem czy to dobrze ale ja wolę obecne możliwości ,,cywilizowanego świata” pod tym względem, gdzie dzieci faktycznie mogą robić to o czym marzą (nie chodzi o nadmierne usługiwanie im i kurs matematyki wyższej dla przedszkolaka) niż zabiedzone dzieci z Etiopii czy 6 latki wstające o 4 rano w fabrykach w Bangladeszu… Fakt, niektórzy rodzice zapisują dzieci na wszelkie zajęcia (a nikt nie ma wszystkich talentów). Ale, jeśli to normalni rodzice, to zauważyłam, że raczej nie zapisują dzieci na coś czego one nie lubią. Poza tym, uważam, że gdy zajęcia nie są przymusem, a wyborem dziecka (nawet jeśli to rodzic je zapisał najpierw z własnego pomysłu, ale ono potem polubiło zajęcia i są radością a nie męką) to są fajnym sposobem spędzania czasu. i są o niebo lepsze (teraz mówię nawet o tych ,,przymusowych” bo chciane to wiadomo), niż siedzenie na głupich (są i mądre) filmikach na You Tubie czy serialach na Netflixie (są też i mądre i fajne, ale dużo niestety nie jest). Patrząc na obecny brak zainteresowania dzieci czymkolwiek, takie zajęcia mogą być pomocne. Bo czasem jak ktoś nie wypchnie, to dziecku się nie chce, a ma faktyczny talent do czegoś. I to lubi, tylko mu się nie chce. Problemem to właśnie są mamusie chuchające na dzieci a nie zajęcia. Wiele z dzieci, choć nie neguję, że niektóre mają nadmiar zajęć, po prostu traci zainteresowanie bo nie interesuje się niczym. I wcale nie ma natłoku zajęć a często samo chce się na coś zapisać. Nie ma żadnych obowiązków. To i zainteresowanie traci. Wszystkim. Niektórzy młodzi się żalą, że nawet życiem są znudzeni. Bo do wszystkiego potrzeba ciut samodyscypliny i systematyczności. A tego właśnie brakuje dzisiejszym dzieciom (oczywiście, że nie wszystkim). Albo mają papier na ADHD albo dysleksję albo inne. A tak naprawdę nie są chore (w większości) tylko niewychowane i z brakiem ciekawości świata.

Post A Comment