Cena strachu

Cena strachu

Ciekawa jestem, kto jeszcze pamięta film pod tym tytułem? Ten pierwszy, Clouzota, z 1953, z młodym Yves’em Montandem. Przypomnę. Grupa życiowych straceńców, żeby zmienić swoje życie i wydostać się z zapomnianego przez Boga i ludzi miasteczka w Ameryce Południowej podejmuje się skrajnie niebezpiecznej misji przewiezienia ładunku nitrogliceryny. Wyprawa jest dla śmiałków źródłem strachu, wyczerpania fizycznego i psychicznego, jednak w ostateczności może okazać się wybawieniem. Przyglądając się przeżywanym przez nich emocjom widz ma okazję zadać sobie pytanie, jak daleko sam mógłby się posunąć w podejmowaniu ryzyka.

Psychologia zalicza strach do podstawowych cech pierwotnych, mających swoje źródło w instynkcie przetrwania. W odróżnieniu od irracjonalnego lęku, który nazywany jest niecelową mobilizacją organizmu w reakcji na wymyślone niebezpieczeństwo, strach ostrzega nas przez niebezpieczeństwem realnym i jest emocją pożyteczną. Rodzi się w ciele migdałowatym i powoduje określone reakcje hormonalne w organizmie, mające na celu umożliwienie nam walki lub ucieczki. Tą podstawową emocję dzielimy ze zwierzętami, natomiast lęk, czyli banie się wymyślonego, to już chyba wyłącznie ludzka domena. W skrócie, źródła różne, objawy te same. Przyspieszona akcja serca, napięcie mięśniowe, krótki oddech, wyostrzone zmysły, wzrost sprawności procesów poznawczych.

Rozmaite lęki, które produkujemy w swojej głowie nie służą nam zbytnio, a większość wymyślonych niebezpieczeństw nigdy się nie zdarzy. Za to my, nakręcając tę spiralę, skończymy w psychiatryku. Moja nieżyjąca już babcia potrafiła tak skutecznie produkować niezliczone obawy, że jej córka, a moja ciotka, idąc po ziemniaki do warzywniaka po drugiej stronie ulicy, żegnała się z nią tak, jakby już nigdy miały się nie spotkać.  Było to o tyle dziwne, że kiedy rzeczywiście w czasie wojny i tuż po niej znajdowała się w prawdziwym niebezpieczeństwie, wykazywała się niezwykłą wprost odwagą i determinacją. Mnie moja mama i moja starsza córka zmuszają do meldowania się po każdym locie samolotem, że samolot doleciał, a ja wciąż żyję. Na nic tłumaczenie, że w porównaniu z jazdą samochodem, loty samolotowe są bezpieczną formą komunikacji, a gdyby coś się stało, to dowiedzą się z radia. A telefon z lotniska to żadna gwarancja, bo mogę przecież zginąć wychodząc z terminalu pod jadący autobus. Moja mama, podobnie jak babcia, w sytuacji rzeczywistego zagrożenia zachowuje się jak lwica broniąca młodych. Natomiast nadmiar wyobraźni prowadzi ją do produkowania wymyślonych lęków, głównie o najbliższych. Gdybyśmy traktowali je na serio, przestalibyśmy w ogóle wychodzić z domu.

Dosyć długo też przebywałam w krainie lęków. Nawet mi się wydawało, że jeśli wymyślę wszystkie możliwe w danej sytuacji nieszczęśliwe wydarzenia i niebezpieczeństwa, to one się właśnie nie zdarzą i traktowałam produkcję czarnych scenariuszy jako zabezpieczenie przed nieprzewidywalną przyszłością. Ma to jakiś sens, bo pozwala zanalizować sytuację i faktycznie wyeliminować niektóre zagrożenia. Nie uważam, że najlepszym wyjściem jest hurraoptymizm i lekceważenie realnych niebezpieczeństw. Ale tak jak można sobie samej wyhodować nerwicę natręctw, co mi się kiedyś prawie udało, tak samo nakręcając się rozmaitymi lękami doprowadzimy się do sytuacji, że nie będziemy w stanie normalnie funkcjonować. A już na pewno spełniać swoich marzeń o podróżach chociażby. Nasz wymyślony osobisty horror przesłoni nam rzeczywistość. Dlatego lepiej kontrolować ten guzik w swojej głowie i umieć w porę się zatrzymać.

Ja sobie zawsze powtarzam cytat z „Diuny” Herberta.

„Nie wolno się bać, strach zabija duszę. Strach to mała śmierć, a wielkie unicestwienie. Stawię mu czoło. Niech przejdzie po mnie i przeze mnie. A kiedy przejdzie, odwrócę oko swej jaźni na jego drogę. Którędy przeszedł strach, tam nie ma nic. Jestem tylko ja.”

 

 

No Comments

Post A Comment