Chodzi lisek koło drogi

Chodzi lisek koło drogi

W psychologii używa się czasami określeń  „kwaśne winogrona”i „słodkie cytryny”.

Pierwsze służy do opisania sytuacji, kiedy nie mając większej nadziei na zdobycie czegoś, na czym nam zależy, zaczynamy to sobie obrzydzać. Zupełnie jak ten lisek z bajki La Fontaine’a, kiedy stracił nadzieję na dosięgnięcie rosnących dla niego zbyt wysoko winogron. Po kilku daremnych podskokach uznał owoce za kwaśnie, zielone i niewarte zachodu.

Nazwa „słodkie cytryny” to, dla odmiany, ten  przypadek, kiedy znosząc sytuację mało dla nas komfortową, zaczynamy szukać w niej jasnych stron i hipotetycznych korzyści. Albo zainwestowaliśmy sporo czasu i pieniędzy w coś, co nie było wiele warte. Dobrym przykładem będą nudne wczasy w luksusowym hotelu, kiedy już nie mogliśmy się doczekać powrotu do domu, bo i tak ciągle lało. Ale kiedy znajomi pytają jak było, odpowiadamy, że bajkowo. I wychwalamy wyżywienie, bo z nudów obżeralismy się do nieprzytomności. A teraz waga poszła do kąta i nie wyjdzie, póki nie przeprosi.

Oba opisane mechanizmy służą nam do ochrony naszego ego.

Ja, na przykład, regularnie dowiaduję się od dawnego adoratora, zesłanego w zamierzchłych dość czasach do friendzone, że właściwie to mam okropny charakter i on się bardzo cieszy, że nam w liceum nie wyszło. Czyli ja zostaję obsadzona w roli kwaśnych winogron, a przyjaciel pozostaje z nienaruszoną samooceną. Jak jestem w lepszym humorze, to dodaję kilka tęsknych westchnień i wyrażam żal, że tak się szybko na mnie poznał i ominęła mnie najlepsza partia w mieście. Ba, w Kosmosie. Co mi szkodzi?

Oba te mechanizmy są manipulacją, ale chyba częściej używane są  „słodkie cytryny” służące do racjonalizacji niekorzystnych dla nas, a już podjętych decyzji. Ten trick jest dobrze znany na przykład marketingowcom, którym służy do prania nam mózgu na zakupach. Okazuje się, że im bardziej przepłacimy za produkt, tym usilniej będziemy bronić jego zalet, nawet wbrew oczywistym faktom. Temu służy na przykład „religia marki”. Klient, który, wpuszczony w maliny, przekoczuje kilka nocy pod sklepem, żeby zakupić najnowszy model butów, czy smartfona, da się potem prędzej pokroić, niż przyzna, że został zrobiony w balona, a produkt niczym specjalnym się nie wyróżnia. Nikt nie chce wyjść na frajera, zwłaszcza we własnych oczach.

Nie pomińmy też mojej ulubionej działki, czyli religii. Do im większych wyrzeczeń kapłani zdołają przekonać wyznawców, tym gorliwsi staną się oni w wierze. Nikt nie chce wyjść na idiotę, który nie bzykał się całe życie bez sensownego powodu.

Krew, pot i łzy automatycznie podwyższają w naszych oczach wartość osiągniętego celu, a nie cenimy tego, co nam łatwo przychodzi. Czasem bardzo niesłusznie.

Kiedyś pomagało to pannom na wydaniu zawyżać swoją wartość w oczach kandydatów na narzeczonych. Jak już rycerz pokonał smoka, wspiął się na wieżę, czy tam szklaną górę, to nawet jeśli zdobyta królewna okazywała się ruda i zezowata, w jego oczach była pięknością bez skazy. Warto wyciągać wnioski i trochę utrudniać chłopakom życie, zamiast iść na skróty i ulegać na pierwszej randce. Nie żebyśmy miały jakieś mankamenty, ale im więcej wysiłku facet włoży, tym wydamy mu się cenniejszą zdobyczą. Byleby nie przesadzić i nie bronić cnoty do 35-go roku życia, bo może nam minąć termin przydatności do spożycia i po balu.

Natomiast stanowczo unikajmy diety złożonej ze słodkich cytryn, kiedy tkwimy w kiepskim związku, a brakuje nam odwagi do zmian. To, że włożyłyśmy „swoje najlepsze lata”, co za głupie określenie btw., a teściowie przepisali na nas pół działki obok swojego domu i mamy już wylane fundamenty, to wcale nie znaczy, że mamy pozwolić się źle traktować, albo zrezygnować z ciekawej propozycji pracy w innym mieście. A kolejny bukiet „na przeprosiny” nie wynagradza weekendowego pijaństwa z kolegami.

A jeśli na przykład nudzi nas domowa orka, ale boimy się, czy po dwóch urlopach wychowawczych jest dla nas jeszcze miejsce na rynku pracy, to warto przemyśleć, który z powyższych mechanizmów zatrzymuje nas w kuchni i przy zlewozmywaku. Słodkie cytryny kobiecego powołania do pielęgnacji rodzinnych wartości, czy kwaśne winogrona świata konsumpcji.

Jak już popełniać błędy żywieniowe, to idźmy w czekoladę.

5 komentarzy
  • Ken.G
    Posted at 09:47h, 12 kwietnia Odpowiedz

    A kiedy mija ten „termin przydatności do spożycia”? Po 35. roku życia, a później co? 😉

  • M
    Posted at 17:18h, 12 kwietnia Odpowiedz

    ,,Ruda panna”. Jakbym słyszała moją babcię. Co z rudymi nie tak? Mi się podobają rude włosy. Nie każdemu muszą ale to jak inne kolory…

    • Wiedźma Radzi
      Posted at 19:40h, 12 kwietnia Odpowiedz

      uwielbiam rude, a sama mam zeza, stereotyp taki sobie biorę, licencia poetica 🙂

  • Amanda
    Posted at 17:26h, 12 kwietnia Odpowiedz

    Od nadmiaru ,,czekolady przesadnie wygodnickiego życia” też można puścić pawia. Także z umiarem. Czasem mechanizm cytryny albo winogrona nie jest mechanizmem a faktycznie coś nie jest warte walki o to, albo jest warte wyrzeczenia. Tylko innym się zdaje, że jest inaczej. Zresztą, dla każdego co innego 😉

    • Wiedźma Radzi
      Posted at 19:41h, 12 kwietnia Odpowiedz

      no jasne, chodzi o różnicę, czy naprawdę nie jest warte, czy poza zasięgiem 🙂

Post A Comment