Jestem za życiem, czyli o kryterium cierpienia

Jestem za życiem, czyli o kryterium cierpienia

Mdli mnie już od tych deklaracji „jestem za życiem” we wszelkich dyskusjach z prawicowymi znajomymi w realu i nieznajomymi na fejsie.

Ta górnolotna deklaracja ma za zadanie od razu ustawić przeciwniczkę w narożniku i pozwolić okładać histerycznymi okrzykami „Jesteś za prawem do aborcji? To ty chcesz mordować niewinne dzieciątka! bezbronne istotki!”.

A siebie pozwala zwolnić z trudnych pytań, odpowiedzi i co najważniejsze – działań. Jestem za życiem, jestem lepszym człowiekiem niż ty i koniec gadania. O co zakład, że większość tych „obrońców życia” nawet krwi nigdy nie oddało?

Nie mówiąc o wolontariacie w hospicjum, czy wizytach w domu matek dzieci niepełnosprawnych żeby im pomóc w codziennej orce.

Nie ma takiego cudzego cierpienia, którego owi obrońcy nie byliby w stanie znieść. Mój własny ojciec jest jak najbardziej „za życiem”. Nigdy nie musiał stanąć przed żadnym trudnym wyborem, jedno zdrowe dziecko i konflikt serologiczny, który uwolnił go nawet od grzechu antykoncepcji. Dobry Bóg sam powoływał do siebie wszystkie kolejne ciąże. Nigdy nie musiał się nikim chorym opiekować, a tak w ogóle to chorych nie znosi. Wizyta w szpitalu go brzydzi.

Ja sama, jako zdeklarowana ateistka, ignoruję wszelkie argumenty wypływające z religii, ale czytałam co o aborcji sądził Christopher Hitchens, którego poglądy wszelkie bardzo szanuję. Ten wielki humanista i dobry człowiek miał problem z aborcją, bo jednak zarodek, choć jeszcze nie jest człowiekiem, to w wyniku ciąży jednak się nim staje. I ten admirator prawa do życia każdej istoty ludzkiej miał kłopot z odpowiedzią na pytanie o prawo do aborcji, który sobie rozwiązał przykładając do decyzji kryterium cierpienia.

Jeśli zarodek, pozbawiony jeszcze rozwiniętego układu nerwowego NIE CZUJE cierpienia, to najważniejsze jest REALNE I AKTUALNE  cierpienie kobiety. Tyle.

Osobiście w ogóle nie przyjmuję do wiadomości, że w sprawie tak istotnej i intymnej miałby ktokolwiek decydować za mnie. Nie obchodzi mnie ani religia, ani prawo. Trudno, kiedy niesprawiedliwość staje się prawem, opór staje się obowiązkiem.

Tylko i wyłącznie ja w przypadku zajścia w ciążę poniosę wszelkie zdrowotne konsekwencje, łącznie z ryzykiem utraty życia. To się zdarza, choć na szczęście, dużo rzadziej niż jeszcze sto lat temu. Jak ktokolwiek mógłby rościć sobie prawo, żeby ryzykować MOIM życiem? Jakim prawem?

Tylko ja, w przypadku wyciągnięcia Czarnego Piotrusia, będę uwiązana do innego istnienia resztę moich dni i nocy, bez wytchnienia i żadnej litości. Jakim prawem?

To jest bezmiar arogancji, że o tym dyskutują i decydują mężczyźni. Mężczyźni, którzy w 8 przypadkach na 10 ulatniają się z rodziny, w której urodziło się dziecko niepełnosprawne.

Mężczyźni, którzy są na ostatnim miejscu w Europie w kwestii ściągalności alimentów.

Proponuję im wszystkim, skoro już tak nie mogą wytrzymać bez ratowania życia, inny przepis.

Przepis, który mówi, że każdy „obrońca życia” jest zobowiązany do oddania jednej nerki, jeśli okaże się, że jest potrzebna do ratowania czyjegoś życia. 

Życie to życie, nie?

5 komentarzy
  • Amanda
    Posted at 12:15h, 29 października Odpowiedz

    Ja bym była za przepisem, ze każdy mężczyzna, który jest ,,za życiem” przynajmniej 2 razy w tygodniu zajmuje się jakimś chorym dzieckiem. Od zmieniania zafajdanych pieluch, przez karmienie, czytanie bajek, wyjazdy do lekarza itd. I jego kariera mu przeszkadza w tym zajmowaniu, więc głosimy poglądy, ze mężczyzna winny być ,,ojcem rodziny a nie jakimś korpo szczurem i w ogóle ten pęd do kasy to durna męska fanaberia i deprawacja kobiet. W końcu to jego wina, ze część z nich leci na pieniądze, prowokuje je swoim statusem to potem niech nie płacze, że go oskubała”. Wtedy to by miało jak najbardziej sens. Bo nerki to czasem ludzie oddają sami z siebie z dobroci serca 🙂

    • Wiedźma Radzi
      Posted at 19:07h, 29 października Odpowiedz

      obowiązkowa adopcja z bidula dziecka niepełnosprawnego

  • M
    Posted at 12:24h, 29 października Odpowiedz

    Czytałam statystyki adopcji w Polsce kiedyś i wyszło, że Polacy płci obu preferują jednak adopcję dziecka zdrowego (tak samo jak w wielu krajach, które nie krzyczą ,,za życiem”, oraz przeciwnie do np. krajów Skandynawskich, w których pomoc państwa i środki finansowe oraz empatia pozwalają zwiększyć wynik na korzyść dzieci chorych), mimo, że tak krzyczą ,,za życiem” ludzkim. Tak, wszyscy miłosierni Katolicy, sami Samarytanie. Gdyby tym ludziom naprawdę chodziło o dobro dzieci, a nie o władzę i własne ego, to zrobiliby to, co robił pewien Pastor w Stanach. Stał koło kliniki i pytał, czy nie można by rozważyć innej opcji, że może pomóc pokryć koszty i w samej opiece też bo jego misją jest służyć, że można oddać do okna życia. Nikogo nie wyzywał, nie mówił z pozycji siły tylko po ludzku pytał. No ale do tego trzeba mieć normalny stan umysłu.

    • Wiedźma Radzi
      Posted at 19:08h, 29 października Odpowiedz

      to tylko taki wytrych „za życiem”, bez żadnego głębszego sensu i namysłu

      • M
        Posted at 20:28h, 29 października Odpowiedz

        Dla mnie to chęć dominacji bardziej, i utrzymania pozycji. Gdyby ci mężczyźni naprawdę byli za życiem to zajmowaliby się kimś, pomagali komuś. Jest wielu, którzy są strażakami, wolontariuszami, wspierają fundacje czy choćby są normalnymi ojcami. I oni jakoś nie drą się na ulicach w ,,obronie życia” tylko naprawdę coś robią. Ludzka hipokryzja nie zna granic.

Post A Comment