Mam marzenie

Mam marzenie

Istnieje fundacja o takiej nazwie, zajmująca się spełnianiem marzeń ciężko chorych dzieci. Funduje tym dzieciakom, okrutnie potraktowanym przez los, na przykład spotkanie z ulubionym piłkarzem, albo lot samolotem. Cudowna inicjatywa i bardzo zachęcam do wspierania. To miłe uczucie pomóc komuś spełnić marzenie.

Natomiast dzisiaj na grupie paralotniowej przeczytałam post jakiejś młodej dziewczyny, że ona by bardzo chciała latać, ale jej nie stać, to może by się paralotniarze zrzucili i pomogli jej spełnić marzenie. W sumie, to nawet w pierwszej chwili odruchowo chciałam wesprzeć, bo kocham paralotniarstwo i chciałabym żeby ludzie latali jak ptaki, bo to cudowne uczucie.

Ale, kurczę, jednak nie. Do latania trzeba być sprawnym fizycznie, więc zakładam, że dziewczyna jest zdrowa. Dlaczego do spełniania marzeń bierze się od tej strony? Nie napisała- pracowałam, odłożyłam tyle i tyle, jeszcze mi brakuje, pomóżcie.

Napisała -dajcie mi. I jeszcze, że się chowa za fejkowym kontem, bo się boi hejtu. Słusznie. Większość komentujących pomyślała sobie to samo co ja, więc raczej w ten sposób nie nazbiera. Już jej napisał jeden kolega, że marzenia to coś, w co się wkłada pracę i wysiłek, a to to jest zachcianka.

Przypomina mi to studenckie akcje, kiedy ktoś siedzi i żebrze na ulicy otwarcie oświadczając, że zbiera na piwo. I liczy na to, że znajomi, obdarzeni poczuciem humoru, docenią szczerość i się dorzucą na flaszkę.

Zabawa bazuje na naszych altruistycznych odruchach i neuronach lustrzanych. I na tym miłym uczuciu, które nam ogrzewa serduszko, kiedy coś komuś bezinteresownie ofiarujemy.

I bardzo często gramy w nią z własnymi dziećmi, co jest szalenie niewychowawcze. Obdarowujemy je nadmiernie, bez końca, nie wymagając od nich włożenia własnego wysiłku. To sprawia, że ich marzenia spełniane są szybko i nie mają smaku.

Tak już jesteśmy skonstruowani, że cenimy sobie to, w co włożyliśmy dużo pracy. Im więcej, tym bardziej. Cel osiągnięty bez żadnego wysiłku daje niewiele satysfakcji.

Co z tego dla nas, drogie Wiedźmy?

A, bardzo wiele, zwłaszcza w stosunkach damsko-męskich. Choćby nam się serce do wybranego wyrywało z piersi i naszym jedynym pragnieniem byłoby ścielenie mu się u stóp- nigdy tego nie róbcie. Skutek będzie na bank odwrotny od zamierzonego. Bądźcie marzeniem, nie zachcianką.

Mam sąsiadów, przecudną parę, małżeństwo od 30 lat. Chłopak był w młodości szalenie przystojny i miał tak zwane „branie”. Panny ubiegały się o niego na wyprzódki. Tylko nie ona. Ona go ignorowała zawzięcie i jak to on opowiada „zadzierała nosa”. Resztę sobie dośpiewajcie.

Nosi ją na rękach do dziś.

2 komentarze
  • Irena
    Posted at 09:58h, 25 marca Odpowiedz

    opisany przypadek (pary sąsiadów) zdarza się gdy ona jest bardzo, bardzo ładna a i tak po latach on ją czasem zdradza z jakąś podziwiającą – znam taki związek, co do naciągacz/wyłudzaczy – jest ich mnóstwo – np. koleżanka pożyczyła ode mnie sporą sumę i nie oddawała: bo przecież ja mam dzieci (do pracy iść się jej nie chciało)

    • wiedzmaradzi
      Posted at 10:52h, 25 marca Odpowiedz

      a otóż niekoniecznie 🙂

Post A Comment