Szkoła torreadorów

Szkoła torreadorów

Nie wiem, czy pamiętacie „Balladę o torreadorze” niezapomnianego Wojciecha Młynarskiego? Otóż w słynnej szkole torreadorów mistrz tłumaczył młodym adeptom sztuki walki z bykami, że tajemnicą sukcesu na corridzie jest sztuka uników. Mam czasem wrażenie, że mężczyźni jakimś tajemniczym sposobem teleportują się do owej szkoły już we wczesnym dzieciństwie.  Tam, w tajemnicy przed dziewczynkami, odbywają szkolenie i potem już tylko doprowadzają sztukę uników do mistrzostwa w kolejnych latach.

Już mały Jaś dobrze wie, że lepiej jest wywiać z domu, kiedy mama planuje świąteczne porządki, albo pieczenie ciast. I ma wtedy akurat ważny trening przed zawodami. A gapa Małgosia stara się pomóc mamie i zasłużyć na pochwały. Jaś nie musi, bo samym faktem przyjścia na świat wprawił ten świat, a już zwłaszcza mamusię, w nieustający zachwyt. Chociaż bywa też inaczej, moja babcia goniła synów do roboty aż miło i nie było przeproś, ale to raczej wyjątek niż reguła.

W szkole można poćwiczyć sztukę uników migając się od nudnego odrabiania zadań i robienia projektów, zawsze się znajdzie jakaś pilna koleżanka, która da odpisać na dużej przerwie i przygotuje makietę, albo prezentację. Do pani zrobi się w razie czego słodkie oczy, nie od dziś wiadomo, że szkolnictwo jest sfeminizowane i jest mnóstwo pań, którym w kontakcie z niesfornymi Jasiami serca miękną jak wosk, nabierając srogości dopiero, kiedy trzeba przywołać do porządku Małgosię, bo ma krzywy margines w zeszycie.

Kiedy Jaś się żeni i zostaje ojcem, to bardzo często dziwnym trafem zdarza się, że pracę ma tzw. „wyjazdową”. No nie ma się co czepiać, pieniądze są bardzo ważne, a już zwłaszcza jak ma się dzieci. I bym się nie czepiała, gdybym nie obserwowała co najmniej kilku przypadków, że kiedy dzieci dorastają i nie są już tak absorbujące to cudownym zrządzeniem losu okazuje się, że można pracować blisko domu, ba, nawet z domu, przy kompie.

Jeśli nie udało się znaleźć pracy wyjazdowej, to można zawsze iść w długie zebrania, przeciągające się do godzin, kiedy zyskujemy błogą pewność, że progenitura już smacznie śpi i można bezpiecznie wrócić do domu na kolację. Wiem co piszę, mam kilka koleżanek w korporacjach i zgodnie zeznają, że niektórzy koledzy meldują żonie o niezbędnej konieczności zostania dłużej w pracy żeby spokojnie pograć na kompie do czasu aż ona ogarnie domowy żywioł.

Sztuka uników przydaje się przy wielu okazjach. Ot, przychodzą goście, to wiadomo, trzeba ich zabawiać kulturalną konwersacją i jest to bardzo odpowiedzialne zajęcie. Mniej odpowiedzialne podanie kawy, herbaty i ciastek zostawiamy drugiej stronie.  Przy pakowaniu całej rodziny na wakacje jest pilna potrzeba umycia samochodu, a jak dziecko ma termin u dentysty, to mamy ważne posiedzenie w pracy, bo nas gonią terminy. I tak dalej.

Celowo nie wspominam o tych, którzy unikają odpowiedzialności za potomstwo i płacenia alimentów, bo nie opisuję patologii, tylko zwyczajne modele energooszczędne, rozpowszechnione na rynku matrymonialnym.

Co z tego dla nas drogie wiedźmy? Walka jest trudna, ba, zgoła niemożliwa, bo najpierw należałoby udowodnić czarno na białym zawodnikowi, że stosuje szkołę uników, a tego on nigdy nie przyzna. Zawsze okaże się, że okoliczności są obiektywne, on nie ma na nie wpływu, a ty jesteś zwykłą, czepiającą się jędzą. Zresztą ogólnie wiadomo, że mężczyzna dyskutuje, a kobieta zrzędzi albo ma pms-a.

Wydaje się, że, jak zwykle, jedyną naprawdę skuteczną metodą, jest metoda lustra i pójście w zaparte. Tylko trzeba się uodpornić na wrogie nastawienie drugiej strony, zwalczyć własne poczucie obowiązku i dobrze przygotować listę „obiektywnych okoliczności”. Nie mogę, kochanie, ugotować obiadu świątecznego na 12 osób, zobacz, akurat, co za pech, paskudnie zacięłam się w palec. Musisz ty, tu jest książka kucharska, poradzisz sobie, wierzę w ciebie. Poszłabym na wywiadówkę, ale mam wizytę u specjalisty, a przecież pół roku się czeka. No niestety, jedyny termin, kiedy możemy zrobić remont domu to wtedy, kiedy ja mam sanatorium, sam rozumiesz, że musisz ty przypilnować fachowców. I posprzątać.

Nie wiem co dla nas trudniejsze, czy znoszenie męskiego focha, czy walka z własnym wewnętrznym poganiaczem, który nie wytrzymuje presji i niepokoju, że jak my nie zrobimy, to będzie niezrobione, niezałatwione i nie pomalowane. Polecam ćwiczenia oddechowe, jogę i medytację.

Albo unikanie facetów.

 

3 komentarze
  • M
    Posted at 18:24h, 21 kwietnia Odpowiedz

    Zwalczyć wewnętrznego krytyka i mieć w poważaniu fochy ,,Jasia” 😉

    • Wiedźma Radzi
      Posted at 18:43h, 21 kwietnia Odpowiedz

      Otóż to 🙂

  • Magdalena Lachtara
    Posted at 23:15h, 21 kwietnia Odpowiedz

    Wiedźmo…unikanie facetow jest ok, tyle że remont,wywiadowkę i dentystę progenitury i tak musisz wziąć na siebie…Jako singielka z odzysku i z wyboru znam to…

Post A Comment