Teoria gonienia króliczka

Teoria gonienia króliczka

Pokazało mi się takie hasło w kategorii „poszukiwane na blogu”. No, jak ktoś szukał, to raczej nie znalazł, ale już spieszę uzupełniać braki.

A więc, co do wspomnianej teorii. Edukację domową odebrałam, wydawałoby się, prawidłową, bo tata nieraz pod nosem nucił słynny przebój Skaldów. Powinnam zatem wiedzieć, że w gonieniu króliczka nie chodzi wcale o owego króliczka złapanie.

Nie mogę zatem zwalać na dzieciństwo, ani nawet na lektury, bo Scarlett O’Hara dobrze wiedziała jak się wodzi adoratorów za nos. Rozmarzona Ania z Zielonego Wzgórza też długo trzymała w niepewności swojego Gilberta. Nie dawały się łatwo zdobyć ani panna Łęcka, ani Marynia Połaniecka. Że już o bohaterkach Jane Austen nie wspomnę.

Kto zatem zawinił? Czyja to sprawka, że zamiast zwodzić i uwodzić, trzymać narzeczonych w mękach niepewności, kokietować i flirtować, zawsze, ale to ZAWSZE, chciałam od razu wiedzieć, na czym stoję?? Odpytywałam ze szczerości intencji, przypierałam do muru i ustalałam zasady?

Okropny błąd. Jakaś totalna genetyczna wada i niedoróbka. Oczywiście, wyszłam tym sposobem za mąż łatwo i szybko, przystawiając narzeczonemu lufę do skroni :”Decyduj się, albo się rozstajemy”. I po co? Odebrałam mu szansę ganiania za mną po polach i rowach jakieś kilka lat, a sobie pozycję trudnej do zdobycia. Niedobrze i ciężko to potem odpracować.

Czemu mi nikt nie powiedział, że najlepsza zabawa jest PRZED? Już Kubuś Puchatek to wie. „Najlepsza w jedzeniu miodu jest chwila TUŻ PRZED zjedzeniem miodu”.

Oczywiście, nadrobiłam to sobie, bo natura nie znosi próżni i nieodrobionych zadań. Nauczyłam się flirtowania i niedotrzymywania obietnic. Uwodzenia, zwodzenia i niemówienia ani „tak” ani „nie”. Nieszkodliwa zabawa, a ileż przyjemności.

Ale to tylko wtedy, kiedy mi kompletnie nie zależy. W sytuacjach autentycznego napięcia emocjonalnego natychmiast następuje reset do ustawień fabrycznych. I poczucie, że jestem odpowiedzialna za daną nadzieję i każde wypowiedziane słowo.

Co gorsza, poczucie, że równie odpowiedzialna jest druga strona. I to już jest błąd nad błędami, ale winię tym razem Sienkiewicza i jemu podobnych piewców rycerskości. Co to jak rycerz dał słowo, to bij zabij, nie było przeproś.

Nie te czasy, moje panny. Rycerzy to wytłukli na Dzikich Polach, a resztę w Powstaniu.

Dzisiaj mamy tinderowych graczy, speców od blefu i autopromocji. Niejedna z moich samotnych koleżanek już się nacięła na panów w udawanej separacji i tabuny misiaczków, co to ich „żona nie rozumie”. Plaga jakaś niepojętnych żon, doprawdy. Podejrzewam, że konkretnie to niezrozumienie dotyczy potrzeby realizacji potrzeb seksualnych poza stałym związkiem.

Ciekawa sprawa, btw., że odpytywani przeze mnie na tą okoliczność sympatyczni koledzy wykazywali absolutne niezrozumienie tego samego w drugą stronę. Co wolno wojewodzie…

Więc lepiej się bawcie w króliczka i nie dajcie się złapać.

2 komentarze
  • M
    Posted at 18:57h, 09 czerwca Odpowiedz

    Moim skromnym zdaniem to nie żadna ,,wada i niedoróbka” a zdrowe podejście (obu płci) właśnie (zdaje sobie sprawę, że to pisane z sarkazmem jakby, jeśli tak, to tu się zgadzamy) 🙂 Szkoda, że dzisiaj coraz rzadsze takie podejście a zamiast tego napompowane tyłki i każdy facet to milionera udaje…

    • Wiedźma Radzi
      Posted at 19:26h, 09 czerwca Odpowiedz

      milionera, singla i Einsteina w jednym 🙂

Post A Comment