Wolność, miłość i inne michałki

Wolność, miłość i inne michałki

Jeden z moich sympatycznych kolegów przedstawił mi taki oto męski dylemat, który podobno oni mają i jest on nierozwiązywalny.

Otóż twierdzi tenże kolega, że w świecie męskich potrzeb miłość stoi w opozycji do wolności i oni biedni taki mają oto wybór, że albo jedno albo drugie, a chciałoby się mieć wszystko.

Czytaj w podtekście, miła kobieto, że to ty właśnie jesteś tym więzieniem, kotwicą, tym nieomalże kamieniem u męskiej szyi. Bo jak ma ciebie to nici z wolności, a jak ciebie nie ma, to wiadomo, bez miłości ludzie, czyli mężczyźni, cierpią. Ale nie za bardzo, jednak to kobiety nic tylko gonią za miłością. Oni chcą być wolni. Cokolwiek to znaczy. Podejrzewam, że głównie od obowiązków, ale mogę się mylić.

Wczoraj trafiłam na sztukę, w której podobne dylematy cierpiał młody Piotr Fronczewski i wygłosił całe przemówienie o tym, że „mężczyzna powinien być sam”.

Bez miłości to oni jak te białe żagle na horyzoncie, albo klucze żurawi jesienią, wolni i niezależni. A my nic tylko usidlamy i zniewalamy.

No jakoś odwrotnie to widzę, pewnie przez to feministyczne skrzywienie. Od stuleci to jednak my byłyśmy zasadzane do dmuchania w ognisko domowe i nam się tłumaczyło, że po prostu żyć bez tego nie możemy.

A teraz kiedy okazuje się, że niejedna, owszem, może i w dodatku wygląda na zadowoloną to ponoć przewala się fala męskiej depresji i panowie jacyś zagubieni.

Ja już litościwie nie wspomnę tu o całej sporej grupie facetów, którzy najpierw realizowali się w miłości, a potem kiedy owoce tej miłości zaczęły drzeć się w kołysce, to dali nogę, bo odkryli, że jednak nie ma to jak wolność. Zwłaszcza wolność od płacenia alimentów. To jest patologia i tym powinny zająć się sądy.

Ja tu mam parę słów do opowiadaczy tego typu farmazonów i zrobię to hurtem, bo już mi uszy więdną i tracę wrodzoną, a właściwie nabytą wychowaniem, uprzejmość dla drugiej płci.

Drodzy koledzy.

To wy jak diabeł święconej wody boicie się tzw. rozmów ostatecznych, do których dochodzi, kiedy po realizacji potrzeby miłości na przemian z potrzebą wolności, okazuje się, że ta wolność ma na imię Zosia, a żona całkiem inaczej i właśnie wam się pomyliły w telefonie. Wydawałoby się- nic prostszego, wystarczy worek na ramię i w świat, z ukochaną lub bez niej. Najlepiej zresztą samemu, bo wiecie, wolność jest bezcenna, miłość się dokupi w salonie tajskiego masażu. A tu panika i „ratowanie związku”. Oczywiście, dla dobra dzieci, jasne. Głównie swojego „wewnętrznego dziecka”, które lubi obiady domowe i wyprane gacie.

To wy dostajecie szmergla, kiedy ukochana „połówka” też odkrywa uroki wolności i choćby idzie na studia podyplomowe zostawiając wam na głowie dom i nieletnich. No jak wolność, to dla wszystkich, nie? A nie, my to powinnyśmy wszystko w służbie miłości. Wiadomo, takie jesteśmy romantyczne, że nam nie szkoda 25 lat na serwisowanie rodziny.

Mam podejrzenie graniczące z pewnością, że mit o męskiej potrzebie wolności jest równie prawdziwy jak mit o „naturalnej kobiecej monogamii”. Czyli jest użyteczną bajką mającą petryfikować wygodne dla mężczyzn społeczne struktury. I tak się to fajnie kulało, dopóki nie przyszły te wstrętne feministki i nie powiedziały „sprawdzam”.

Wykształcone, ambitne i energiczne dziewczyny opuściły swoje wioski i małe miasteczka, pozostawiając w nich swoich pragnących wolności kolegów. Okazało się, że to jednak one są wolne, niezależne, a seks można sobie załatwić inaczej.

A oni tymczasem, pozbawieni propozycji bycia zniewolonymi małżeństwem podnoszą statystyki samobójstw.

Zresztą co do seksu, to kontestując mit o naturalnej kobiecej monogamii też naraziłyśmy kolegów na mnóstwo stresu, bo był on nam wpajany głównie po to żebyśmy, broń boże, nie miały porównania. I znowu kryzys męskości i leki. Nasza wina.

I nie, ja się nie czepiam. Ja wszystko bardzo rozumiem. Mnie też szalenie nudzą codzienne obowiązki i ciągnące się latami zobowiązania.

Tylko nie lubię kabotyństwa.

Nazywajmy rzeczy po imieniu i będzie git.

3 komentarze
  • Amanda
    Posted at 12:08h, 06 lipca Odpowiedz

    Mnie to zawsze śmieszy, bo to oczywiste, że to jest chęć ,,wolności” od obowiązków, które są normalną koleją rzeczy posiadania rodziny. I dorabiane do tego (jak do wielu bzdur) jakiejś ideologii .Większość facetów w tym kraju ma mentalność głupiego bachora i takie też, niestety, Polki mają (są wyjątki) związki. 25 lat zmarnowania i zniewolenia zamiast miłości i akceptacji, to często ma kobieta a facet ma darmową służącą (bo nawet często ona w zamian za służbę ,,tych spraw” nie dostaje). Bądźmy szczerzy, zamiast tego kabotyństwa, bo to śmieszne jest. A raczej żałosne.

    • Wiedźma Radzi
      Posted at 19:16h, 06 lipca Odpowiedz

      darmową? jeszcze kasę z roboty przyniesie 😉

      • Amanda
        Posted at 21:18h, 06 lipca Odpowiedz

        No tak, fakt. Ja się nie dziwię czasami młodym dziewczynom, że nie chcą zaiwaniać do roboty dodatkowo. Choć powinny zająć się sobą (bo brak pracy to krótkowzroczność i zależność), swoją pracą i debila wykopać a rozejrzeć się za normalnym (jeśli chcą). Ale one ładują się często na 1 etat (hardkorowe na 2, służka + robota), jako służka idioty, zamiast iść do pracy a księciuniowi kopa w zad.

Post A Comment