Znikające kobiety

Znikające kobiety

Tytuł nawiązuje do książki, którą już wam polecałam „Niewidzialne kobiety” Caroline Criado Perez, ale tym razem o czym innym. Choć nie do końca, bo jak zwykle nie ma dymu bez ognia.

Pamiętam kiedy mój feminizm doznał nerwowego załamania po ankiecie, która wykazała, że w Polsce kobiet na rynku pracy jest mniej niż 50%. No, ale na fakty nie ma co się obrażać, fakty należy analizować i wyciągać wnioski.

Wiemy bardzo dobrze czemu znikają z rynku pracy młode matki, zachęcone do tego rocznym macierzyńskim i 18-letnim 500+. Człowiek, czyli kobieta jest istotą racjonalną i po co ma się uchetywać na dwa etaty jak nie musi. Polskiego niezłomnego maczo nie bardzo wciąż udaje się zmienić w partnera, a pracodawcę udręczonego kolejnym L4 „na dziecko” tylko ucieszy pozbycie się kłopotu. I mogą sobie pannice z dużych miast się mądrzyć, ale w Żywcu, Krośnie czy Radomsku nadal ważniejszy jest niedzielny obiad niż miesięczny raport sprzedażowy. A przygotowanie Wigilii niż dyżur w szpitalu. Uznanie teściowej niż uznanie szefowej. Zdanie męża niż własne.

Natomiast bardzo mnie zastanowił entuzjazm w grupie „Kobiety po 50-tce”, kiedy w dyskusji wypłynął temat emerytury. Dziewczyny przerzucają się datami i odliczają czas jak wojskowi rekruci, którzy na szyi noszą centymetr krawiecki i odcinają kolejne dni. Pełny entuzjazm i gotowość, byle już, byle szybko. Najlepiej od 55. Nie oceniam, analizuję.

Z jednej strony powszechne narzekanie na wysokość emerytur, z drugiej ten powszechny pęd do zmniejszonego dochodu. Pytam grzecznie, o co chodzi. Przychodzą odpowiedzi.

O czas. O pasje. O podróże.

No może, choć z moich doświadczeń wynika, że podróże raczej kosztują. A z obserwacji, że szybko zaczynają przybierać kierunek mniej turystyczny, a bardziej medyczny.

Więc myślę, że odpowiedź jest taka, bo nie wypada napisać prawdy. Że już mi się nie chce musieć. Musieć wstać w grudniowy poranek i zasuwać do nielubianej roboty. Musieć rywalizować z młodszymi i ogarniać coraz to nowe aktualizacje rzeczywistości. Musieć wyglądać, musieć słuchać szefa, musieć, musieć, musieć.

Podejrzewam, że te kobiety są po prostu śmiertelnie zmęczone odwalaniem przez całe lata podwójnej roboty, tej w pracy i tej w domu. I to za połowę dochodu, bo za domowy kierat nikt nie płaci. Ba, nikt go nawet nie zauważa. Samosprzatające się powierzchnie, samopiorące pralki, samozapełniające się lodówki.

A czemu robota nielubiana? Bo wybierana jako dodatek do „życia podstawowego”, czyli męża i dzieci, zamiast zgodnie z talentami i możliwościami. Jako przykra konieczność dorzucenia się do domowego budżetu i dowód na to, że się nie udało „dobrze wyjść za mąż”. Czyli za faceta, który wprawdzie w domu palcem nie kiwnie, ale zarobi na ten cały kram. To i co się dziwić, że emerytura jawi się jak raj? Wymarzony Eden późnego wstawania, leniwej kawki i leżaczka na balkonie?

Tylko tak to już w życiu bywa, że spełnione marzenie staje się obowiązkiem, a upragniona wizja „nicnierobienia”  przykrym brakiem sensownego zajęcia.

Moje rozważania nie dotyczą, oczywiście, tych wszystkich z nas, które uwielbiają domowe prace, bo tych nigdy nam nie zabraknie. Zawsze znajdziemy kogoś, dla kogo można coś ugotować, upiec, albo posprzątać. Dopilnować dziecka, zaopiekować się seniorem.

Ale mnie na myśl o emeryturze włos się jeży na głowie. Za nic. Za żadne skarby.

Drzewa umierają stojąc.

Według galijskiego horoskopu jestem sosną.

A jak podróże, to z Wiedźmami. Już tam one mi nie dadzą zgnuśnieć.

 

4 komentarze
  • Amanda
    Posted at 17:37h, 03 stycznia Odpowiedz

    Albo sprzątanie kościoła za friko (za podziękowanie!), podczas gdy mężczyznom budowlańcom albo kościelnym się płaci… I głupie baby na to pozwalają. U nas na stronie parafii (nie będę mówić jakiej) nawet są ogłoszenia od której pani zapraszają, z danej wsi, do której. Najpierw pozwalaj się prać a potem pytaj, czemu boli, a jak inne nie pozwalają, to szczuj na nie…

    • Wiedźma Radzi
      Posted at 19:40h, 03 stycznia Odpowiedz

      ano właśnie, ręce po łokcie urabiam.. 😉

  • M
    Posted at 20:01h, 03 stycznia Odpowiedz

    Jakaś synchronizacja mentalna, bo wczoraj właśnie mi się ta fraza ,,przechodzę na emeryturę!” (choć ja za młoda jestem ;)) przypomniała. Ja sama nie widze w tym nic złego gdy ktoś się cieszy, ale tylko w syuacji gdy to była nielubiana praca (a akurat okolicznosci pozwalały na wybór tylko tej). Natomist nie mogę zrozumieć sytuacji gdy ktoś sie pali do robienia za darmową niańkę do np. wnuków. Jeśli faktycznie teraz ma czas na to co lubi (a nie nielubiana prace) to nic w tym złego. Jest gorzej, nawet na emeryturze wiele kobiet nie odpoczywa ,,bo wnuki, bo ugotować trzeba (mimo, że mężuś też siedzi na emeryturze często i zdrowy jak byk), bo co sąsiadka powie” i wszystkie te duperele, które powinni dzielić z partnerem (a raczej leniem na pełny etat).

    • Wiedźma Radzi
      Posted at 21:06h, 03 stycznia Odpowiedz

      nawet nielubiana praca daje pieniądze, po drugie podoba nam się to czy nie- praca nas buduje, daje poczucie wartości i sensu

Post A Comment