Kto pamięta taką bajkę o czarodziejskim ołówku, którym bohater mógł sobie narysować wszystko, czego potrzebował? Przypomniała mi się, kiedy czytałam raport o Polkach w WO. Z tego raportu wynika, że połowa Polek nie pracuje, a pracująca reszta też głównie ceni sobie wartości rodzinne, a robota to dla nich taki mało ważny dodatek do prasowania koszul męża i gotowania obiadu dzieciom. Podobno jesteśmy konserwatywne, karierę mamy w nosie i nic nas tak nie cieszy jak dobrze posprzątany dom i zadowoleni domownicy.
W pierwszej chwili oniemiałam, bo spotykam całkiem inne kobiety, wykształcone, pracujące, zarabiające własne pieniądze. No dobra, może żyję w bańce i nie mam kontaktu z rzeczywistością, a real wygląda tak, jak mówi raport. Czyli większość kobiet uszczęśliwia obsługiwanie wszystkich dookoła, bo czym innym jest bycie kurą domową? Nie ma co kłócić się z faktami. Najwyraźniej uwielbiają też zależność finansową oraz wyzbywanie się własnych potrzeb. A samorealizacja to dla nich nowomodna fanaberia, na którą nigdy nie miewają ochoty.
Może bym w to nawet uwierzyła, gdyby nie jedno małe słówko, znane psychologom. Postracjonalizacja. Taki mechanizm obronny naszej psychiki. Służy nam do nadania sensu wyborom, których dokonaliśmy, albo do których zostaliśmy zmuszeni. Lubimy mieć poczucie, że nasze decyzje są nasze i przemyślane. Skoro nie mogę dostać dobrze płatnej pracy, ani wymusić na facecie partnerstwa w obowiązkach rodzicielskich czy domowych, to ile można kopać się z koniem? To trochę jak w bajce La Fontaine’a o lisie i winogronach. Jeśli nie możemy czegoś mieć, będziemy czuć się lepiej, kiedy wytłumaczymy sobie, że nam wcale na tym nie zależy. Lis, kiedy nie mógł dosięgnąć winogron uznał, że i tak pewno kwaśne i niedobre.
Człowiek, czyli kobieta, postępuje racjonalnie. Nie ma tanich żłobków, ani przedszkoli, kobiety wypychane są z rynku pracy przepisami, które mają je chronić, a działają przeciwskutecznie. Polscy mężczyźni niechętnie biorą się do prac domowych, mówią o tym inne raporty. Nieliczni mają też ochotę dzielić sprawiedliwie obowiązki rodzicielskie. U nas wciąż osoba z dzieckiem to przeważnie matka. Więc dziewczyny zostają w domu i nie mając tak naprawdę wyboru, dostosowują poglądy do możliwości. Skoro nie da się z faceta wydusić partnerstwa, niech chociaż rodzinę utrzyma. I starają się nie myśleć o konsekwencjach w postaci braku emerytury, proszenia o każdy grosz czy dobijaniu się o niezapłacone alimenty w razie rozwodu. Wychowanym na grzeczne dziewczynki nie przychodzi do głowy pomysł, żeby wzniecać rewolucje i walczyć o swoje. One się dostosowują i liczą, że przetrwają.
Bo jakoś nie wierzę, że naprawdę są aż tak konserwatywne, jak twierdzi raport. Po co zapełniałyby sale wykładowe na uczelniach? Tam nie uczą o pieczeniu tortów i robieniu kinderbali. Gdyby chciały w ten sposób szukać męża, powinny wystawać pod zawodówkami, gdzie jest większość ich rówieśników. Po prostu kończą studia i ładują głową w szklany sufit, a nogi im się przylepiają do lepkiego podłoża społecznych steeotypów. I do ręki dostają mopa zamiast laptopa. Na pociechę zostaje szumny tytuł “królowej domowego ogniska” przysłaniający smutną prawdę, że ta “królowa” to najtańsza służba domowa, obrabiająca odtąd w pocie czoła, całodobowo i za darmo, chatę i domowników. Oceniana i rozliczana za plamy na obrusie i oceny dziecka w szkole. Za Wigilię na 25 osób i opiekę nad schorowaną teściową. Skoro muszę coś robić, to lepiej zracjonalizować i polubić. Uznać brak wyboru za wybór. Jak to się tam nazywało w psychologii? Słodkie cytryny?
Człowiek, czyli kobieta, chce być szczęśliwy. Choćby miał sobie to szczęście narysować.
po przeczytaniu tego co napisałaś czuję wstyd, że wybrałam pracę w domu. Czuję wstyd, że lubię gotować, wymyślać potrawy, piec najlepsze ciasto ze śliwkami na świecie. Czuję wstyd, że lubię posprzątać mieszkanie, w którym mieszkam z mężem. Czuję wstyd, że mi to nie przeszkadza, że traktuję to jako pracę, nawet znajduję w tym przyjemność. Wiesz ile genialnych pomysłów przyszło do mnie, gdy myłam podłogę? Dzięki temu, nie mam poczucia, że jestem pasożytem dla mojego męża. Czuję wstyd, że prace domowe nie zajmują mi tyle czasu ile praca mojemu mężowi (plus dojazdy). Po tym, co przeczytałam u ciebie, czuję wstyd, że “zajęcie się domem” zajmuje mi godzinę, czasem dwie (sumarycznie, bo nie robię wszystkiego na raz), a reszta czasu to ja i moje radości! Czuję wstyd, że sobie rozplanowałam w taki sposób prace domowe, że mam mnóstwo czasu na to co kocham. Na bieganie, na malowanie obrazów, na robienie na drutach, na zabawach z psem, na czytanie książek i dokształcanie się w angielskim. Mam poczucie wstydu, że zajmowanie się domem nie jest dla mnie harówką dla pana i władcy, ale przyjemnością. I mam też złość, że mój mąż jest postrzegany jako tyran. Jest mi partnerem w życiu, w łóżku, we wspólnych inwestycjach. Nie jestem gorsza od niego, ani on ode mnie. W niczym. Dzięki temu co napisałaś, mam poczucie winy, że mój mąż myje okna, choć to ja zajmuję się domem, a on pracuje. Mam poczucie winy, że sprzątanie łazienki należy do niego (kibelki są moje, bo tak wolę) i że odkurza. Sam z siebie. Bo go to uspokaja i ma potrzebę. Nie widzę w nim wroga ani konkurenta. Ale przyjaciela i partnera. Dzięki temu, co przeczytałam u ciebie, mam poczucie winy, że czasem czuję się źle i to mój mąż ogarnia jedzenie i nie kręci krzywo nosem, że w mieszkaniu jest bałagan. Sam go ogarnie. Dzięki temu co napisałaś, mam poczucie winy, że pomagam mojemu mężowi w realizowaniu jego pasji rowerowej… tak samo jak on w mojej biegowej (wstawanie rano, aby dojechać na zawody, pomoc w organizacji sprzętu itp). Uzupełniamy się z mężem. Jesteśmy drużyną. Nie czuję się od niego uzależniona i nie jestem. Skoro pracuję w domu to i zarabiam na tym co robię. Co się stanie jeśli się rozstaniemy? Albo, jeśli go zabraknie? O to zadbał on. Nie zostanę bez grosza, bez wsparcia, bez niczego. Jestem jedną z tych kobiet z tego artykułu, który i ja przeczytałam. Wybrałam pracę w domu. Dzięki temu przestałam chodzić przemęczona. Zaczęłam dbać o swoje potrzeby. Mam na nie czas! I wiesz co? Mogę zrobić sobie drzemkę w środku dnia! Gdy inni słyszą, czym się zajmuję, mówią dokładnie to co ty, lub, jeśli opisuję im co robię, uznają mnie za lenia, pasożyta i cyt:”ty to się ustawiłaś”, bo moim największym problem jest czy przepłynę 400m na zawodach w jeziorze. Ale oni nic nie rozumieją! To jest myślenie zero – jedynkowe. Błędne. Mój mąż nigdy nie czuł się wykorzystywany. On daje z siebie to co on potrafi najlepiej, ja daję to co ja potrafię. Uzupełniamy się. On lubi swoją pracę. A ja lubię swoją. On się nie ogarnie z takim wolnym czasem, który ja mam. Ja nie ogarnę się psychicznie w pracy po 8h dziennie zamknięta w budynku niezależnie od tego jak wysokie stanowisko mam. I czuję się winna, że moją karierą jest rozwijanie tego co kocham, co sprawia mi radość, co daje mi ukojenie i spokój, zamiast pisać kody do obsługi stacji bazowych, albo wprowadzać dane. Ja decyduję kiedy pracuję i ile pracuję. Ja decyduję kiedy rozkładam sztalugi i nie ma mnie na trzy dni, czy szoruję zlew. Ja decyduję kiedy wsiadam na rower i jadę 80km, czy kiedy robię pranie. Nie jestem zainteresowana rozwijaniem kariery (cokolwiek by to miało znaczyć). Bo kariera nie da mi poczucia wspólnoty z drugim człowiekiem. Nie da mi przyjaciela, z którym w harmonii będę mogła się zestarzeć. Powiem to tak. W idealnym świecie, w którym chciałabym żyć, nikt nie każe kobietom być w domu jeśli tego nie chcą. I nikt nie ocenia ich życia, jeśli decydują się zostać w domu. Jestem kobietą i ja decyduję co jest dla mnie dobre. Nie chcę, aby ktoś mówił mi, że powinnam robić karierę i się w niej spełniać. Pracowałam w kilku zawodach szukając swojego miejsca, a znalazłam je w domu. I,…, najboleśniejsze jest to, że kobiety, które cenię i których zdanie ma dla mnie znaczenie, mówią/piszą, że moje życie jest do dupy. Pracuję nad tym, by przestać się wstydzić moich wyborów. Chcę mieć wybór, a w świecie, który przedstawiasz i w świecie, który przedstawia ta druga strona (czyli kobieta MUSI być w domu) go nie mam. Niech kobiety robią co chcą! Czy nie o to rozgrywa się WSZYSTKO?
Ale o to właśnie chodzi. Pani ma na serio wspaniale (nie jest to sarkazm) bo to Pani WOLNY WYBÓR. Pani czuje to co robi i ma czas dla siebie i dla rodziny.To jest super i tak powinno być. Ale co z INNYMI kobietami, które chcą te dane jednak wprowadzać a szorowanie podłogi je doprowadza do szału i chcą robić kariery? Nie mogą bo się im wmawia, że to ,,gorszy” wybór od tego w domu (choć wcale tak nie jest, jest to po prostu INNY wybór). Nie każdy facet jest taki fajny jak Pani mąż i nie każdy jest taki ludzki (normalny po prostu?). Nie każdy jest tak odpowiedzialny. I nie każda kobieta, która jest w domu, jest szanowana i jest partnerką podobnie jak Pani. Nie jesteśmy zbiorem identycznych osobników o identycznych reakcjach i potrzebach. I są osobniki, którym kariera może dać poczucie lepszej stabilności niż ,,więź” z innym człowiekiem. I trzeba to mieć na uwadze…
Tak w ramach przypisu do tej dyskusji coś wam, dziewczyny, opowiem. Mam kolegę, którego żona po urodzeniu dwójki dzieci wybrała zostanie w domu, tym bardziej, że te dzieci mają cukrzycę, więc wymagają sporo opieki. On sam na wszystko zarabia w gabinecie harując po wiele godzin. A teraz przeżywa koszmarny stres, bo czeka na wyniki swojej biopsji. Jeśli okaże się, że musi być operowany, poddany chemioterapii i tak dalej, to jego rodzina nie będzie miała z czego żyć, ani spłacać kredytu na dom. A jego żona od lat nie pracuje i nie wiadomo, czy dostanie pracę, bo jest kobietą z dwójką małych dzieci, więc potencjalny pracodawca zastanowi się dziesięć razy zanim ją zatrudni i zacznie pokrywać kolejne L4 na opiekę.
Wszystko zależy od sytuacji w jakich żyją ludzie. Decyzje podejmujemy na podstawie tego co nas otacza. Sytuacja jaka istnieje u rodziny, o której piszesz, ewidentnie wskazuje na to, że lepiej by było, aby kobieta pracowała. No właśnie! Sytuacja tego wymaga. Otoczenie. A gdyby wszystko było idealne w tej rodzinie? Mąż zdrowy, dzieciaczki zdrowe – co by wybrała? To jest wolność i zakładałam, że rozpatrujemy taki przypadek. Wybrałaby dom, czy pracę? Gdybym była postawiona pod taką decyzją jak ta Pani to oczywiste, że poszłabym do pracy! Ale czy mam teraz iść do pracy tylko dlatego, że może któregoś dnia mój mąż nie będzie mógł pracować? Tylko dlatego? Że może kiedyś? Jeśli będzie trzeba pójdę do pracy. Schowam wykształcenie i doświadczenie do szuflady jeśli będzie trzeba. Albo wyciągnę, podkreślę i się doszkolę. Ale to nie będzie mój wolny wybór, bo ograniczony zewnętrznymi warunkami. Na pewno kobietom, które zostają w domach potrzeba więcej wyobraźni, aby ochronić siebie na przyszłość. Zadbałam o swoją. Mój mąż dba o moją i swoją niezależnie od tego, czy będziemy razem, czy nie. Tak. Czasami się martwi o mnie. Bo co jeśli jego zabraknie? Z tym lękiem mam iść do pracy teraz? Tu dopiero przejawia się nasza umiejętność do dostosowywania się.
na wstępie, ja nie Pani 🙂
“Ale co z INNYMI kobietami, które chcą te dane jednak wprowadzać a szorowanie podłogi je doprowadza do szału i chcą robić kariery?”
niech idą i robią kariery! 😀 Właśnie o to mi chodzi. Mam znajomą, która lubi być w domu i robić te wszystkie domowe rzeczy. Poszła do pracy dlatego, że jej partner na każdym kroku wypominał jej, że to on na wszystko zarabia, więc to on decyduje. Ona musiała prosić (! aaaa!) go o pieniądze na np spodnie. Znalazła prędziutko pracę i wymusiła na nim podział rachunków (bo on uważał, że skoro on płaci, to ona nie może tyle światła świecić). Ja bym poszła do pracy i zmieniła partnera (ale u nich to jest jeszcze trochę bardziej skomplikowane). Chodzi mi o to, że praca dała jej poczucie wolności i swobody. JESTEM ZA TYM! Tak jak mi, poczucie wolności i swobody dało przestanie szarpać się z presją otoczenia, że MUSZĘ iść do pracy, bo nie mam dzieci, więc nie mogę tak sobie siedzieć w domu i nic nie robić i uciekłam od nich (ograniczyłam do ogromnego minimum kontakt). I choć zbudowałam wokół siebie to co chciałam, to w środku, we mnie, temat nie jest przerobiony. Dlatego czytam Wiedźmę i rozmyślam 🙂
Masz w sumie rację Shinden. Bo dla mnie też presja, że ktoś ma pracować w zawodzie, którego nie lubi tylko po to ,,bo wszyscy tak robią” jest głupia, gdy nie ma takiej konieczności np. w przypadku czyjejś biedy. Nasza kultura trochę za bardzo gloryfikuje czynności, które niby można nazwać pracą ale z prawdziwą pracą, czy to mentalną czy fizyczną, nie mają za bardzo wspólnego mianownika. Bo czym są np. (prawie) wszyscy marketingowcy, próbujący zmusić ludzi do kupowania zbędnych rzeczy? A przed nimi pracownicy fabryk albo firm, którzy te zbędne rzeczy produkują? Nie mówię o reklamach rzeczy pożytecznych w codziennym życiu albo tych, które ktoś kupuje dla siebie bo np. ma hobby. Takie też są dla kogoś pożyteczne.Tylko mówię o wszystkich McDonaldach, upiększaczach, cud tabletkach na odchudzanie, ,,nowych” lekach, torebkach za miliony, ,,cud” pożyczkach za 0% itp. Koło zbędnej konsumpcji się napędza. Dla mnie to jest głupota trochę. Bo wiele dzisiejszych zawodów (chociaż nie wszystkie) nie ma nic wspólnego z potrzebną pracą i produkcją, konsumpcją. Ot, napędzanie sztucznych potrzeb bo ludzi stać to kupić, bez zastanowienia, czy to naprawdę im potrzebna rzecz czy tylko dali się nabrać.
Akurat to się pokrywa z tym, co w środę usłyszałam (z westchnieniem rezygnacji-nareszcie, i to od starszej!) Pani Profesor. W Belgii kobiety też głównie obrabiają chaty bo jest podatek progresywny i im się zwyczajnie nie opłaca pracować. Kończą studia i są ,,zamykane” w domach. Bo ich praca jest mniej płatna (choć nie mniej ciężka i wymagająca w wielu przypadkach). Z kolei w opowieści podręcznej któraś bohaterka, chyba Holly (matka June), powiedziała, że kobiety tak łatwo się dostosowują. No ale według ,,prawdziwych polaków” ten serial to przecież lewacka propaganda 😉
Mnie po prostu domowa orka zawsze nudziła ale przecież można lubić kto komu broni? Jeśli NAPRAWDĘ to jest wybór to ok
Problem jest taki, że w wielu przypadkach nie jest to wybór właśnie, jak napisałaś zresztą 🙁
😀 Jaka orka? Gdybym miała robić to co robię po ośmiu godzinach pracy (plus dojazdy) to owszem – orka na ugorze. Ale jeśli jest to moje jedyne zajęcie i nikt nie przychodzi do mnie na inspekcję (bo tacy nie są mile widziani w moim domu), to dalekie jest to od orki.
Chyba się nie do końca rozumiemy, biorąc pod uwagę treść wpisu. Ja nie podważam słuszności Twojego wyboru, tylko powątpiewam w to, że jest to WYBÓR tych niepracujących 50%. Choć, oczywiście, mogę się mylić. Niewielu jest też mężów takich jak twój, którzy zabezpieczaja partnerki na okoliczność nagłej śmierci czy rozstania. Raczej spotykam takie, które w okolicach 40-stki czy 50-tki dowiadują się, że skoro dzieci dorosłe, a dom jest jego po rodzicach, to on ma pomysł, że teraz wprowadzi się do niego inna pani, a eks żona niech sobie radzi. I co wtedy ma zrobić po 20-letniej nieobecności na rynku pracy?
no właśnie nie wiem po co. Bo mam silny problem z presją kim być i jaka być. Choć wybrałam i jestem szczęśliwa, to wciąż dookoła przejawia się we mnie silne wychowanie “grzecznej dziewczynki” spełniającej oczekiwania innych. Uczę się być silna. Jedyny mój sposób jaki znalazłam to ucieczka od ludzi, którzy mają jedynie oczekiwania. Innych pomysłów nie miałam. Ale raz na jakiś czas trzeba (hehe) odwiedzić rodzinę i słuchać “gdzie pracujesz? W domu siedzisz? Kiedy dziecko? Stara już jesteś”. A czemu mnie rusza co piszesz? Bo cię lubię. Bo cenię twoje wpisy. Bo często mnie inspirują. Bo twoje zdanie ma dla mnie znaczenie.
Nie neguję twojego wyboru, choć zastanawia mnie, że wciąż używasz słowa “ucieczka”. To raczej nie jest przejaw siły. Ale silny też nie każdy musi być.
Mi się czasem wydaje, że niektóre kobiety zostają w domu bo faktycznie mają dosyć harówki na dwa etaty, praca-dom. Są też takie, które nie z przekonania, ale na złość patriarchatowi zostają, bo mimo, że mogą, to skoro tak kiedyś było to ja mam to w … a ty się facecie męcz. Chociaż dla mnie to drugie to dziwna logika, bo przecież praca w domu, gdy wszystko ogarnia sama kobieta, jest często dużo bardziej męcząca niż np. praca w biurze rachunkowym. A jeszcze inne dają się przekonać, że do niczego innego się nie nadają, choć to nie prawda przecież. Są też takie, którym to chyba pasuje po prostu.