Wrzuciłam na walla filmik o małym Dannym, co nie lubi matematyki. W skrócie. Pani usiłuje go przekonać, że jednak 2+2=4, a nie 22, w sprawę włączają się rodzice, potem dyrektor, prasa, końcem końców pani ląduje na bruku za gnębienie ucznia. Przeżywa jednak chwilę triumfu, kto ciekawy, proszę sobie zobaczyć.
Moi sympatyczni dwaj koledzy zinterpretowali filmik jak metaforę obecnej relatywizacji pojęć i jeden się ucieszył, a drugi oburzył. Można i tak. Z tym, że w zależności od naszych osobistych preferencji, interpretacja może być skrajnie różna. Ekolog zobaczy wyśmiewanie się z globalnego ocieplenia, działacz LGBT z walki o równoprawność związków, a konserwatysta ucieszy się, że ktoś tu wreszcie broni “wartości”.
Ja widzę tylko i wyłącznie walkę z prawami logiki. 2+2 w znanej nam, potocznej, matematyce, równa się cztery, choć podobno już w tej wyższej niekoniecznie. Ale trzymajmy się algebry liniowej. I, obojętnie, czy ktoś w bezpośrednim kontakcie z Matką Boską doznał objawienia, że 5, czy gorąco wierzy, że to po prostu niesprawiedliwe i trzeba coś z tym zrobić, bo innym cyfrom będzie przykro, matematyka pozostaje niewzruszona.
Konserwatyści niech się nie cieszą, bo pojęcie rodziny “naturalnej”, którego tak bronią, już takie niewzruszone nie jest i nigdy nie było. A małżeństwo w znanej nam formie to też, patrząc z punktu widzenia ewolucji, całkiem świeżutka koncepcja. Nawet ich ulubiony Bóg, na którego wolę i prawa tak się chętnie powołują, to w historii wierzeń ludzkości młodzieniaszek, co ma mleko pod nosem.
Natomiast jaskiniowiec kiedy znalazł dwa kamienie, a potem jeszcze dwa, to razem miał cztery, chyba, że mu w międzyczasie kolega którymś przyłożył w głowę.
Mierzi mnie już, jako absolwentkę klasy mat-fiz-mat, to sprowadzanie obecnie każdej dyskusji na pole emocji i wygrywa ten, który ma serce bardziej czułe i rozdarte cudzą krzywdą. Emocje są, oczywiście, bardzo ważne, ale często zaburzają osąd i w takich, na przykład, sprawach życiowych niekoniecznie udzielają prawidłowych odpowiedzi na najważniejsze pytania. Choćby dlatego, że są bardzo zmienne w czasie i czasem ponosimy konsekwencje emocjonalnych decyzji, kiedy dawno już nie pamiętamy jakie to burze i napory zadecydowały o miejscu, w którym jesteśmy. Związki zawierane z wielkiej miłości połączonej z kompletnym ignorowaniem realiów dobrze się kończą tylko w bajkach. Dobrym przykładem są tu związki przemocowe, kiedy to panna brnie, mimo wszelkich sygnałów ostrzegawczych, bo “kocha”. Tymczasem Bestia nijak nie chce zamienić się w księcia, choćby Piękna była najpiękniejsza na świecie.
I właśnie dlatego nie lubię romantyzmu i romantyków, którzy nam wmówili, że na nic mędrca szkiełko i oko, bo “sercem” widzi się najlepiej.
Serce to mięsień. Dwie komory, dwa przedsionki, krew pompuje. A ty myśl, dziewczynko.
Oh, jak mnie mierzi jak ludzie się “przejmują” danym tematem. Same emocje – narzekają, smucą się, wyrażają jak to ubolewają nad daną kwestią. A ostatnio przeczytałam bardzo ciekawą rzecz – nie mylmy przejmowania się z działaniem. Od samego przejmowania nic się nie zdarzy. Zamiast przejmować lepiej się zajmować. A piszę bo mi to do tego tematu wybitnie pasuje – koleżka od 22 tak “czuł”, ale już się nie zajął tym żeby odczucia zwyryfikować. Wszystkie pokrzywdzone koleżanki “czują się” źle, ale już żeby się tym zająć i coś z tym zrobić to gorzej.
No dokładnie, bardzo to koresponduje z “matką martwiącą się” z “Kwok”, martwi się-znaczy dobra matka. A to, że nic z tego nie wynika, to już mniejsza o to.
Jak dla mnie wszystko jest okej z romantyzmem jeśli ludzie chcą się zmienić (Bestia) dla drugiej strony i faktycznie hamują swoje złe zachowania. Bo jak tylko siebie stawiają na piedestale i nie chcą zmienić nic, to już ciut gorzej (i żadna nauka na to też nie pomoże). Patriarchat używa mediów, religii, nauki i romantyzmu (i wielu innych aspektów i narzędzi). To nie one same są problemem, tylko system, który za nimi jest i wykorzystuje je do posiadania władzy. Ja jestem na studiach inżynierskich, a mimo to widzę, jak współczesna nauka jest niedoskonała w wielu aspektach (chociaż równie piękna jak poezja :)). Wielu rzeczy jeszcze zwyczajnie nie wiemy o nas, o Wszechświecie,o wielu innych rzeczach. Poza tym, gdyby nauka czyniła ,,człowieka” to w środowisku akademickim nie byłoby tylu profesorków-erotomanów i hierarchii podobnej do hollywood. A są i hierarchia tez jest, tylko ukryta bardzo dobrze. Na prawdziwe uczucie (nie mówię tylko o związkach z podtekstem, a o każdej relacji z drugą istotą) nie ma równania. I nigdy nie będzie. I,,serce” i,,rozum” potrzebne są w równowadze. Bo sprowadzanie wszystkiego tylko do biologicznych aspektów to droga donikąd. Nawet zwierzęta wykazują zachowania ,,z serca”, potrafią przezwyciężyć strach np. w obronie właściciela w nietypowej sytuacji, gdzie zwierzę powinno uciec. I nie mają z tego korzyści, a jeszcze mogą ponieść konsekwencje. Biologia i ,,serce” są razem, nie osobno. Każde jest równie ważne i piękne bo bez biologii (ciała) nie ma umysłu i emocji, a bez nich nie różnimy się niczym od nieinteligentnej maszyny…