Psychologowie uważają, że dopóki w związku istnieje tzw. “założenie dobrej woli”, to mimo istniejących konfliktów i nieporozumień, da się, przy współpracy obojga partnerów, taki związek uratować. Ktoś kogoś zawiódł, ale tego żałuje. Ktoś czemuś nie sprostał, ale się starał. I tak dalej.
Dopóki partnerzy mają obopólne założenie dobrej woli drugiej strony, wszystko można naprawić. Wybaczyć sobie błędy, nauczyć się ze sobą rozmawiać, wdrożyć zasady dobrej współpracy na przyszłość. Wszystkie związki mają wzloty i upadki, ludzie emocjonalnie dojrzali zdają sobie z tego sprawę. Potrafią przeczekać gorszą passę, próbują jakoś się dogadać. Ufają w to, że obojgu chodzi o wspólne dobro.
Kiedy nie wierzymy już w dobre intencje drugiej strony, jesteśmy podejrzliwi, nieufni i wszędzie wietrzymy zdradę, to raczej już pora się rozstać. Praca nad takim związkiem nie ma sensu, bo cokolwiek powie czy zrobi jedna ze stron, druga podejdzie do tego nieufnie i zinterpretuje jako wrogie dla siebie. Przeprasza? Pewnie ma w tym jakiś interes. Jest miły? Ciekawe, czego znowu chce? Powiedział komplement? Zwykłe kłamstwo. I tak dalej.
Ta zasada nieodmiennie przypomina mi się, kiedy oglądam jakiekolwiek programy informacyjne w naszym kraju. Obojętnie której politycznej opcji. Każda liszka swój ogonek chwali, a na adwersarzach nie zostawia suchej nitki. Sami zdrajcy, złodzieje, oszołomy i kłamcy. Politycy obrzucają się epitetami, a ja coraz bardziej się wyłączam z obserwowania krajowej polityki, bo mam już odruch wymiotny na wszystkich polityków wszystkich partii.
Dla uspokojenia oglądam sobie na przykład debaty ateistów z teologami w Wielkiej Brytanii. Chyba trudno o bardziej wykluczające się stanowiska niż to, czy Bóg istnieje, czy Go nie ma. I, oczywiście, pada wiele argumentów z obu stron, są gorące emocje, ale wszystko w kulturalnej atmosferze i poszanowaniu wzajemnym. Nikt nikogo nie znieważa, nie odsądza od czci i wiary, bo ma inne poglądy.
I przychodzi mi do głowy jedno wyjaśnienie. Podczas gdy tam chodzi o perspektywę życia wiecznego, to tutaj chodzi chyba jednak tylko o stołki i kasę. Widocznie jednak sprawy duszy nie budzą aż takiej wzajemnej wrogości, jak kwestie doczesne. W końcu, prędzej czy później, każdy się sam przekona, śmierć czeka nas wszystkich. Co innego dobra tego świata, konfitur dla wszystkich nie starczy. Więc wiadomo, że nic nie wzbudza takich namiętności jak władza i forsa. Chyba, że jeszcze seks, ale patrząc na ten nasz kwiat narodu można śmiało założyć, że muszą mieć pierwsze i drugie, żeby zyskać dostęp do trzeciego. Bo gdyby chodziło o dobro wspólne, to chyba dałoby się jakoś dogadać? A przynajmniej nie znieważać wzajemnie?
Wdrożyć założenie dobrej woli obu stron. Przyjąć, że jednak chodzi o to, żeby nam wszystkim żyło się lepiej, tylko mamy na to różne pomysły. I nie zgadzając się w poglądach z drugą stroną, jednak powstrzymać się od siania nienawiści i dzielenia nas na dwa wrogie obozy. I to tak wrogie, że niektóre rodziny mają potem problem ze wspólnym spędzeniem Wigilii. Przecież trudno założyć, że się jedna część narodu z drugą po prostu rozwiedzie?
hej, a co to za debaty ateistów z teologami w Wielkiej Brytanii? Też bym chciała posłuchać, gdzie mogę to znaleźć?:)
na youtubie, poszukaj filmików z Christopherem Hitchensem to znajdziesz
hej, a co to za debaty ateistów z teologami w Wielkiej Brytanii? Też bym chciała posłuchać, gdzie mogę to znaleźć?:)
na youtubie, poszukaj filmików z Christopherem Hitchensem to znajdziesz