Na okładce Tygodnika Lisickiego “Do Rzeczy” krzyczy czerwonymi literami tytuł “Molestowanie-nowa obsesja”. Wewnątrz numeru Łukasz Warzecha, kolejny, po Ziemkiewiczu, intelektualny orzeł prawicy rozprawia się z “nowym lewackim amokiem”, czyli akcją #meetoo. I w pierwszym akapicie podaje jako przykład lewackiego obłędu oskarżanie o stręczycielstwo brytyjskiego konserwatywnego posła Daniela Kawczyńskiego, który kilkakrotnie namawiał atrakcyjną asystentkę klubowej koleżanki do spotkania z dobrze sytuowanym biznesmenem. Za pośrednictwo biznesmen obiecywał się odwdzięczyć. Zdaniem publicysty, ze zdroworozsądkowego punktu widzenia, poseł nie zrobił nic niewłaściwego. Zupełnie jak jego kolega po piórze nie widzący nic niewłaściwego w “wykorzystaniu nietrzeźwej”, że przypomnę słynny tweet R.Ziemkiewicza. (“Kto nigdy nie wykorzystał nietrzeźwej, niech pierwszy rzuci kamieniem”).Można przecież uznać, że dobrowolna randka to nie prostytucja, więc poseł wcale nie stara się odegrać roli alfonsa w zamian za obiecane korzyści. Nagabywanie to nie molestowanie, seks bez zgody to nie gwałt.
Wydaje się, że w Polsce pod jednym względem występuje swoista zgoda ponad podziałami. Czy lewicowy poseł Leszek Miller opowiadający o kształtnych piersiach koleżanki klubowej (“mężne serce w kształtnej piersi”o Aleksandrze Jakubowskiej), czy trybun chłopski Lepper (“to można zgwałcić prostytutkę?”), czy publicysta konserwatywnego tygodnika, wszyscy oni są zgodni w jednej kwestii. Lekceważącego i pogardliwego stosunku do kobiet. Mają go tak głęboko wpojony, że swoje prymitywne i seksistowskie poglądy uważają za zdroworozsądkową normę. Zapewne tylko nienaganna kindersztuba sprawia, że nie mówią głośno i wyraźnie, co naprawdę myślą o durnych babach, którym się od tego całego feminizmu we łbach poprzewracało i zapomniały, że są odpoczynkiem wojownika.
Obleśny stary dziad z grubym portfelem ma święte prawo naprzykrzać się młodej dziewczynie na początku kariery z propozycjami randki, albo płacić tym, którzy robią to w jego imieniu. Taka tradycja. Poparta wiekami kupowania młodych panien na rynku matrymonialnym przez podstarzałych, ale majętnych kandydatów na narzeczonych. A obyczaj łapania kelnerek za pośladki i wsadzania im brudnych łap za dekolt to jeszcze pan Zagłoba uświęcił. I nie będzie nam żadna lewacka propaganda odbierać naszych szlacheckich przywilejów, bośmy potomkowie Sarmatów, którzy panie, chcą one tego czy nie chcą, obśliniają po rękach.
Zastanawiam się, gdzie bije źródło tej wszechobecnej pogardy cieniutko pokrytej lukrem fałszywego szacunku, którego dowodem ma być owo słynne “całowanie po rękach”, obyczaj nie znany w cywilizowanym świecie? Prawicę mogłabym posądzić o uleganie wpływowi Kościoła, który wprawdzie powołuje się na swój wielki szacunek do Matki Boskiej, ale już wszystkie inne matki ma za bezrozumne idiotki, którym należy odebrać prawo do decydowania o własnym ciele. Ale to samo zjawisko wydaje się jednoczyć wszystkie opcje, że przypomnę sprawę pisarza Janusza Rudnickiego, częstującego dziennikarkę niewinnym, jego zdaniem, określeniem “kurwy”.
O co chodzi? Czyżbyśmy mieli tu do czynienia ze zjawiskiem nazywanym w psychologii “przemieszczeniem”? Polega ono na tym, że kiedy przeżywamy jakieś negatywne uczucie, a nie potrafimy go wyrazić wobec obiektu tego uczucia, znajdujemy sobie obiekt zastępczy. Czyżby polscy mężczyźni, którzy historycznie zawodzą swoje kobiety od ponad dwustu lat, tak naprawdę pogardzali sami sobą? Nie umieli rządzić, przefrymarczyli państwo, a następnie bezradnie i głupio ginęli w kolejnych nieudanych powstaniach, zostawiając kwestię przetrwania w rękach kobiet. Potem ściągnęli nam na głowy cały impet hitlerowskiej nawały chwaląc się, że “nie oddadzą ani guzika”, a w rzeczywistości sprowadzając cały naród na krawędź biologicznej zagłady. To co pokazują po 1989 do dzisiaj, pominę litościwym milczeniem. Nie, jednak nie pominę. Pieniactwo, kompletna niezdolność przedłożenia dobra wspólnego nad własne, partykularne interesy, lenistwo, nieuctwo, nieudolność, kolesiostwo. Służalcza uległość wobec Kościoła wbrew interesom połowy narodu. Dalej mi się nie chce wymieniać. Więc może o to chodzi. Może polski maczo jest jak ten Stasiek, co się na studia nie dostał, bo mu się uczyć nie chciało, z roboty go wylali za bumelanctwo, a pod budką z piwem kumpel Czesiek spuścił mu łomot. Więc wraca nabuzowany do domu, żeby natłuc żonie i dzieciom i odreagować swoje frustracje i niespełnienia. A my zachowujemy się jak zbiorowa ofiara przemocy domowej.