Kiedy, swojego czasu, jeździłam do Krakowa na kurs Gestalt, przerabialiśmy tam tzw. “wewnętrznego krytyka”. Czyli mechanizm, który wielokrotnie nas blokuje w podejmowaniu wyzwań, stawaniu do rywalizacji i, ogólnie, życiowo. Mamy mianowicie w głowie takiego złośliwego chochlika, który nieżyczliwie szepce nam do ucha “nie uda ci się”, “inni to zrobią lepiej” i tak dalej . Jego narodziny i wzrost powodowane są tymi wszystkimi troskliwymi komunikatami kochających opiekunów i życzliwych krewnych o tym, że z tymi nogami to raczej nie do baletu, uroda taka bardziej radiowa, a śpiewamy jakby psu na ogon nadepnął. Jak również przestrogami, że inni tylko czekają żeby nam się nie udało, to nas wtedy wyśmieją.
Czyż muszę dodawać, że wewnętrzny krytyk w głowach dziewczynek rozrasta się jak najbujniejsze ziele, podczas gdy u chłopców ledwo zipie? Po pierwsze dlatego, że mali chłopcy na ogół nie otrzymują aż tyle oceniających i krytycznych uwag co dziewczynki, po drugie mają tą cholerną trzecią nitkę DNA, bogatą w geny samozadowolenia, samoakceptacji i egocentryzmu. Zazwyczaj też mamusie są tak zachwycone powiciem królewicza, który odtąd będzie im zadośćuczynieniem za mało udanego męża, z którym trudno się dogadać, że syneczek podlewany jest raczej nektarem pochlebstw niż randapem krytyki. I zupełnie nie zauważają, że w tej euforii produkują następnego narcystycznego dupka, który zatruje życie następnej kobiecie.
Poza tym, rosnąc w środowisku stałej, bezwzględnej rywalizacji i wiecznego ustalania porządku dziobania, mężczyźni muszą nauczyć się dusić w zarodku wszelkie wątpliwości co do własnej omnipotencji. Bo rywale tylko czyhają na najmniejszą oznakę niepewności, żeby zniszczyć kpiną, osłabić szyderstwem i dobić lekceważeniem. No mercy. Tu mamusia nie pomoże, koledzy bezwzględnie wykorzystają każdą oznakę słabości i wbiją szpilę w każdy, nieosłonięty zbroją, punkt.
I trzeba te mechanizmy brać pod uwagę. Myśl o krytyku naszła mnie po niefortunnym skomentowaniu sposobu przyrządzania kaszy przez Tygryska. Ignorując przepis, przekonany o swych czarodziejskich mocach zaklinania potraw, ugotował kaszę “na twardo”. I ja, w swej patologicznej szczerości, ośmieliłam się to skomentować. O, święta naiwności. Jedynym skutkiem była informacja zwrotna, że mogę sobie sama ugotować, jak mi coś nie pasuje, a rozwód to nie jest taki zły pomysł.
Gorąco przestrzegam. Dla mężczyzn-wyłącznie zachwyty. Pamiętajcie, że oni po uduszeniu krytyka wewnętrznego mają wprawę w duszeniu krytyków w ogóle. Lepiej uważać.
Chyba wezmę adwokata.
Na szczęście coraz więcej kobiet w moim otoczeniu też potrafi ,,dusić” zewnętrznych i wewnętrznych krytyków. Oby tylko nie dusić tych konstruktywnych bo i kobiety i faceci daleko na tym nie zajadą. Tylko tych, którzy nie mają racji, zarówno,,w sobie” jak i na zewnątrz. Przez to męskie duszenie każdej (nawet konstruktywnej) krytyki mamy ciągłe wojny, zatruty chemikaliami świat i strach oraz nienawiść. A także całą bandę kretynów, którym się wydaje, że są Bogami. Także ten, nie ma za bardzo za co chwalić…
Czasem jest 🙂