Bardzo lubię nowoczesne bajki, które wprawdzie sięgają po stare historie, ale updatują je do nowych realiów. Czyli na przykład Shrek, gdzie leniwy uzurpator wysyła w swoim zastępstwie ogra, żeby zamiast niego wyciągnął królewnę z wieży strzeżonej przez smoka. Wszystkie znamy tą historię, więc w szybkim skrócie. Królewna wprawdzie reklamuje usługę wybawiania, bo ogr ma kiepskie maniery, ale ponieważ sama tak naprawdę jest zakamuflowaną ogrzycą, to miłość zwycięża i kończą w zgodzie na bagnach.
Historia jest urocza, Shrek z Fioną tworzą udany związek, a smok okazuje się smoczycą i zakochuje się w ośle. Więc na oko wszystko jest całkiem inaczej i po nowemu. Ale. Jedna rzecz pozostaje bez zmian. Aby zdobyć rękę ukochanej, Shrek musi walczyć ze smokiem. Albo chociaż szybciej biegać. Zmieniają się realia, królewny się emancypują, ale pewne mechanizmy nadal działają i dobrze jest z nich korzystać, w celu osiągnięcia pożądanego efektu. Żeby zdobycz była cenna, na drodze muszą piętrzyć się przeszkody.
Kiedyś w roli smoków bardzo sprawdzali się tatusiowie ze strzelbami, strzegący w progu domu cnoty swych córek. Nawet jeśli w głębi ducha o niczym tak nie marzyli, jak o wydaniu ich wreszcie za mąż, to oficjalnie byli postrachem adoratorów, zwłaszcza tych o niecnych zamiarach. Dzisiejsze dziewczyny jadą z domu na studia, a tam wydaje im się, że już pozjadały wszystkie rozumy i ochoczo umawiają się na friends&benefits z kolegami. Oczywiście, można. Mamy antykoncepcję, wolność i sypiamy z kim chcemy. Tyle tylko, że królewicze pozbawieni możliwości konfrontacji z choćby małym smoczkiem, robią się jacyś niemrawi, mało chętni do stałych związków i wyraźnie widać, że im czegoś brakuje.
Skoro smoka nie ma, należy go stworzyć. Smoka na miarę możliwości królewicza, parafrazując “Misia”. Takiego, żeby ci go nie zeżarł, tylko dał upatrzonemu poczucie, że oto pokonuje przeszkody piętrzące się na drodze do twego serca i ręki. A już na pewno łoża. Smakuje wyłącznie to, co upolowane własnoręcznie, a nie podane na złotej tacy. U nas w akademiku był jeszcze portier, który kolegów nie wpuszczał i trzeba było używać różnych podstępów. Dobre i to. Teraz próżno o tym marzyć, ale można poprosić kolegę z siłowni, żeby zapowiedział kandydatowi na narzeczonego solidny łomot za próbę umówienia się z tobą na randkę.
Z innych pouczających bajkowych strategii dobrze jest uważnie przestudiować tzw. strategię Kopciuszka. Nie przepadam za tą bajką i gamoniem, który ukochaną rozpoznawał po butach, ale sam manewr jest ze wszech miar godny polecenia. Czyli- przybywasz, robisz wrażenie i znikasz. A zauroczony kandydat wychodzi ze skóry, żeby cię odnaleźć. Nie przeceniałabym tylko ich bystrości i zostawiła jakieś okruszki na drodze ucieczki, jak Jaś z Małgosią w lesie, kiedy chcieli trafić z powrotem do domu. Bo butów to raczej szkoda, a już na pewno szpilek od Manolo Blahnika. Powinny wystarczyć rozsiane tu i ówdzie wizytówki z telefonem, albo kontakt do kolegi z pracy. Lepiej do kolegi, bo koleżanka może nam wejść w paradę, jeśli kandydat niczego sobie. No rules, jak to mówią. Kolegę, jeśli jest bystry i życzliwy, przeszkalamy do roli smoka i mamy dwie pieczenie na jednym ogniu.
Zwykle też nieźle sprawdza się taktyka niejakiej Oślej Skórki, czyli zatrudniasz się w roli szarej myszki pod bokiem lubego, a potem przy okazji firmowej imprezy wyskakujesz w złotej kiecce z gołymi plecami. Mężczyźni są energooszczędni i na ogół biorą to, co pod ręką. Poza tym działa tu, znany w psychologii, tzw. efekt częstej ekspozycji. Czyli lubimy te filmy, które już widzieliśmy i podoba nam się nasza sekretarka.
Nie polecam natomiast powielania historii o Śpiącej Królewnie, bo możesz całe życie przespać w oczekiwaniu na księcia, szkoda czasu.
Be activ, a c.d.n.