Odpoczynek wojowniczki

Odpoczynek wojowniczki

Patriarchat głosi pogląd, że kobieta jest wypoczynkiem wojownika.

Oto on, uchetany jak dziki osioł, przywleka do jaskini udziec mamuta, rzuca na klepisko i zalega przy ogniu na resztę wieczoru. A ona już tam ogarnia kociołek z wieczerzą, zagania dzieciaki do mycia zębów i przyszywa guziki kościaną igłą do skórzanego wdzianka. Czyli on żywi, ona opiera, a potem się nie opiera i wszyscy zadowoleni. Wprawdzie badania dowodzą, że większość prowiantu dostarczały jednak kobiety w postaci jagódek, orzechów i innej zieleniny, ale mężczyźni przyzwyczaili się myśleć, że byli głównymi żywicielami dopóki głupie feministki wszystkiego nie zepsuły.

Bardzo mi to przypomina sytuację w domu moich dziadków, w którym to on był głową rodziny i potrafił żonie i dwóm córkom wypominać, że jego chleb jedzą, a w ogóle to są kulą u nogi i przeszkodą do wszechświatowej kariery. Babcia wprawdzie uprawiała ogród warzywny, hodowała kury, przerabiała na przetwory owoce z ogromnego sadu i, podobnie jak jej przodkinie, tak naprawdę dostarczała większą część prowiantu, ale to dziadek ZARABIAŁ. I UTRZYMYWAŁ. A żona i córki prowadziły specjalne kajeciki, w których musiały zapisywać każdy, najmniejszy wydatek.

Przypuszczam, że gdyby babcia miała cień zmysłu do biznesu i więcej pewności siebie, to uruchamiając w tamtych czasach zwykły kiosk warzywny, kupiłaby dziadka trzy razy razem z jego posadą księgowego. I zamiast terroryzować rodzinę, dziadziuś pokornie prowadziłby żonie księgowość firmy. To nie była kwestia braku możliwości, tylko charakteru i wychowania.

A przypomniała mi się ta rodzinna historia podczas lektury artykułu o ghostingu w WO. Czyli zjawisku znikania mężczyzn z relacji z silnymi kobietami sukcesu. I problemach tych kobiet ze znalezieniem życiowego partnera. Udają, bidulki, swoje asystentki, przyjeżdżają na randkę tramwajem zamiast własnym mercem i wszystko na nic. Facet szóstym zmysłem wyczuwa, że to tygrysica biznesu, a nie żadna miła koteczka i daje nogę.

No biedne, naprawdę. A mogłyby, jak moja babcia, prasować chusteczki i spodnie na kant i podsuwać ukochanemu obiad pod nos. Byle punktualnie, bo potem drzemka i codzienna wizyta u kochanki, eufemistycznie określana w rodzinie “przechadzką”.

Tyle tylko, że my chcemy mieć wszystko. Być samicami alfa i mieć samca alfa, bo co koleżanki powiedzą, jak przedstawimy w roli narzeczonego poczciwego naukowca na marnej pensji albo bibliotekarza? Zgroza.

Skoro my mamy audi to on ma mieć porsche i jacht śródziemnomorski. A jak się trafi zwyczajny, ciepły facet, niekoniecznie specjalnie zaradny finansowo to nie ma “chemii”.

Jak już słyszę tekst o “chemii” z ust czterdziestoparolatki po przejściach to od razu wiem, że rozmawiam z następną ofiarą mitu romantycznej miłości, wewnątrz której nadal siedzi mała dziewczynka czekająca na królewicza z bajki.

Dowodzi to słabej znajomości siebie i niewielkiej orientacji w obyczajach królewiczów. Nie bez powodu oni zdobywali te swoje wybranki w szklanych wieżach, a potem udawali się gdzieś daleko w w celu zabijania smoków i ratowania niewinnych dziewic w potrzebie. Po prostu w domu byli nie do zniesienia i lepiej było czekać na ich powrót z krucjaty dziesięć lat, niańcząc owoce namiętności, niż obsługiwać na co dzień i znosić fochy i wymagania.

I nie dlatego wiążą się dzisiaj z biernymi, uległymi kobietkami, że tobie czegoś brakuje i nie jesteś dość dobra, tylko dlatego, iż świetnie wiedzą, że kiedy tylko zorientujesz się jak bardzo codzienność odbiega od fazy romansu, to po powrocie z kolejnej delegacji zastaną swoje walizki przed drzwiami. Dużo bardziej bezpieczna jest opcja ożenku z łagodną lilijką, która da się bez trudu przekonać do rzucenia pracy zawodowej i nie będzie mieć nic do gadania nawet jak znajdzie ślady szminki na kołnierzyku koszuli.

Mamy w naszym miasteczku całą grupę kobiet, które w swoim czasie powychodziły za różnych książąt biznesu i szczycą się tym, że mogą leżeć i pachnieć, nie kalając ślicznych rączek zawodową pracą. Tyle tylko, że jak moja córka kelnerowała w wakacje żeby sobie dorobić, to były jedynymi klientkami, które z koleżankami rozliczały się co do złotówki i nie zostawiały napiwków obsłudze. Mąż nie przydzielił funduszy.

To co, może jednak wierny ogrodnik?

 

 

0 thoughts on “Odpoczynek wojowniczki

  1. Jak już wiele razy było powiedziane, to jest w głowie samych kobiet. Jakby się nie skupiały nadmiernie na facetach (i facet by to wiedział) to wreszcie może by się przestawili i wzięli trochę odpowiedzialności za dom i wspólne życie i się ogarnęli. Bo jak nie ma wyboru to człowiek się dostosuje często, zwłaszcza, ze to normalna rzecz, nie jakieś nie wiadomo co. Ale jak same kobiety ciągle ośmieszają albo wyszydzają inne kobiety, które chcą normalnej relacji a nie obsługi lenia, to tak się kończy. Potrafią też komentować każdy wybór. Została w domu z dziećmi (bo lubi)-źle, facet został w domu z dziećmi (bo lubi)-ciamajda, poszła do pracy i nie chce zakładać rodziny-zimna ,,samica psa”, facet się załamał (ma powód)-troki od kaleson a nie chłop. Częściej słyszę to od kobiet. Nawet mój wujek narzekał na kuzyna (nastolatka), że ten to leń, bo nie chce zamężnej siostrze pomóc zajmować się dzieckiem a jest często w domu. A moja matka na to ,,jak to chłopcy”. Więc często to nie żaden ,,patriarchat” tylko ludzka głupota i głupie mamuśki, które syneczka stawiają zamiast bóstwa na piedestale 🙁

      1. Głęboko wierzę w jej powodzenie. Nawet dzisiaj spotkałam taką jedną (stara baba za przeproszeniem), co twierdziła, że jakaś jej synowa czy córka(?) jest leniwa bo chłop sam sobie jeść robi (a często im wspólnie), ona nie sprząta w domu i nie gotuje, tylko jak gdzieś jest na mieście to ,,ciastko zje i kawę popije” (przestępstwo, naprawdę) i w ogóle kiedyś to było wyprasowane i wysprzątane i dzieci się zdrowo chowały. I, że do niej dzwoni ta kobieta (córka, synowa) i (jej zdaniem) jakieś banialuki (w sensie chyba o tym normalnym stylu życia) opowiada i tą babę strasznie tym ,,denerwuje”. To KOBIETA mówiła a nie wygodnicki facet. Nie znam faceta, który by narzekał na dzisiejszych facetów, że kiedyś to byli lepsi bo się żenili na przymus i byli np. przez to odpowiedzialni albo na przymus do wojska szli i byli przez to lepsi. A takich kobiet, jak ta baba, jak muchomorów (i to sromotnikowych) po deszczu. Żal mi tylko jej (drugiej ?) córki, bo ma. Tamta przynajmniej się nie dała. A ta druga chyba popiera mamusię, przynajmniej na pozór tak wygląda 🙁

  2. Strażniczki patriarchatu nie są winne temu, że patriarchat istnieje. Owszem chronią go z uporem godnym lepszej sprawy, ale one to robią we własnym interesie. Nauczyły się, że w “świecie bez kobiet” więcej korzyści mają te, które się od feminizmu odżegnują. Dlatego nie potępiałabym kobiet za samobójcze gole. One też są ofiarami i kto wie, czy bardziej pokrzywdzonymi od tych świadomych nierówności kobiet. One dostają to, co z pańskiego stołu spadnie, albo to, co rzuci ludzki pan. Feministki chcą usiąść przy stole i do stołu zapraszać. To się strażniczkom w głowie nie mieści, to zamach na ich tożsamość, na ich dobre samopoczucie, na “odwieczny NATURALNY porządek”. Dlatego stanowią zagrożenie.
    Czasami też łatwiej jest do kogoś należeć niż, wziąć odpowiedzialność za własne życie.

      1. Ja od niedawna mam wrażenie, że często te ,,strażniczki” jednak nie posiadają takiego mózgu jak normalne kobiety. Tylko wygładzony od nadmiernych zabiegów medycyny estetycznej i czytania babskiej prasy o zupkach, kupkach, porządkach i makijażu 🙂

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

Back To Top