Od zarania dziejów mężczyźni budowali instytucje życia społecznego w sposób hierarchiczny. Od dzieciństwa walczą w swoich grupach o ustalenie porządku dziobania. Rywalizacja i współzawodnictwo są dla nich chlebem powszednim i oczywistym sposobem ustalania strefy wpływów. Najbardziej męskie instytucje, czyli armia i Kościół, są ściśle hierarchiczne. Porządek władzy jest tam ustalony i wymuszany sankcjami. Mężczyźni w takim świecie dobrze się czują i sprawnie funkcjonują, znają swoje miejsce, obowiązki i prawa.
Przyjmij to do wiadomości i zastanów się, po której chcesz być stronie.
Tu nie ma miejsca na kompromisy. Rządzisz, albo jesteś rządzona. Psychoterapeutyczne bajki o pokojowej współpracy może i dają jakąś nadzieję na piękny świat przyszłości, gdzie jedni słuchają drugich, potem drudzy tych pierwszych, wymieniają argumenty, dochodzą do porozumienia, a następnie wdrażają wypracowane wspólnie ustalenia. Ale Ty żyjesz tu i teraz, w kraju nad Wisłą, w społeczeństwie mizoginów jawnych lub ukrytych, pod rządami dziwnych gości w sukienkach. Najprawdopodobniej w związku z facetem, który innego świata nie zna i nie wiadomo czy chce poznać. Jeśli masz czas i energię, oraz chęci, do “pracowania nad związkiem”, to życzę powodzenia, ale dużo wygodniejsze i bardziej efektywne jest ustalenie, że rządzisz Ty.
Żadna tam szyja, co babskim sprytem kręci męską głową, bawi się w podstępy, owija w bawełnę i cieszy się, bo go tak podeszła, że po roku obietnic przykręcił wreszcie tą półkę. No way. Najważniejsze- musisz zarabiać prawdziwe pieniądze, istotny element domowego budżetu, a nie marne grosiki “na waciki”, bo założyłaś, że od tego jest misio, a twoja kobieca główka nie ogarnia finansowej strony życia. Kto ma pieniądze, ten ma władzę, a jak misio ma z tym problem, to musi postarać się zarabiać więcej. Wtedy sytuacja staje się komfortowa, bo jak czegoś nie ma ochoty robić żadne z was, to można wynająć fachowców i po problemie.
Uwierz, że zarządzanie panią Anią, która sprząta i gotuje, panem Gieniem, który dba o ogródek, zostawianie marudnego potomstwa pani Jadzi i pomykanie swoim błyszczącym mercedesem na zebranie zarządu, dają dużo więcej funu niż obrabianie chaty w pocie czoła i czekanie, aż misio wróci z imprezy integracyjnej i można będzie sprawdzić czy najnowszy cud – wybielacz spiera plamy szminki. Dlatego musisz oprzeć się atakom ideologii, która w interesie mężczyzn wmawia ci, że twoją świętą powinnością i największym szczęściem jest poświęcenie życia pielęgnowaniu tak zwanych “wartości rodzinnych”.
To są, oczywiście, wartości warte pielęgnowania, tylko jakoś nie widzę powodu, żebyś to miała robić tylko Ty. Żadne tam – ja zostanę w domu z dziećmi, rzucę pracę zarobkową, bo, albo uwierzyłam zmasowanej propagandzie, że dzieciątko musi być przyssane do moich cycków minimum do trzeciego roku życia, gdyż inaczej zemrze na wszystkie choroby świata, albo mi się zwyczajnie nie chce i uznałam, że siedzenie nad piaskownicą to mój cel na najbliższe lata.
Pracuję, moja praca jest ważna, to moje zebrania się przeciągają i to ja wyjeżdżam w delegacje, żeby się urwać od domowego kieratu. Nie chce ci się? Twoja sprawa, ale nie płacz potem, jak znajdziesz czułe sms-y do asystentki w jego telefonie, bo ty zostałaś nudną, marudną i roszczeniową kurą domową, od której on zwiewa na pachnące wolnością, zielone łąki kariery, albo wyjeżdża na latanie z seksownymi koleżankami i nie liczy się z twoim zdaniem na ten temat, bo jesteś od niego finansowo zależna i on to wie.
Nawiasem, nie deprecjonuję sztuki pieczenia czteropiętrowych tortów czy lepienia uszek. Martha Stewart zarobiła na tym miliony, ale czy Tobie ktoś płaci? Jeśli chcesz zająć się tak zwanym prowadzeniem domu, a przynoszenie pieniędzy zostawiasz drugiej stronie, to zaznaczyć należy, że każda z domowych czynności daje się wycenić, a odpowiednia suma powinna co miesiąc trafiać odtąd na twoje konto. Obawiam się jedynie, że po uczciwym przeliczeniu, mogłoby się okazać, że większości mężczyzn na żonę po prostu nie stać. Dużo tańsze jest głoszenie haseł o świętości rodziny, by wymusić od kobiet nieodpłatną pracę na rzecz dzieci i mężczyzn. Bo oni, w przeciwieństwie do ciebie, swoją pracę cenią, i gdyby nagle, w okresie kryzysu wieku średniego, okazało się, że przyjemniej jest mu już u innej pani, to na ogół ma poczucie, że to co zarobił swoją pracą jest jego, a twoje to są ewentualnie dzieci do wychowania i żałośnie małe alimenty. Nie wierzysz? Pogadaj z adwokatami od rozwodów.
Wracając do tematu i zakładając, że postawiłaś na związek zwany, dla niepoznaki, partnerskim,weź pod uwagę statystyki i różne badania, w których mężczyźni nieodmiennie deklarują, że oni w domu POMAGAJĄ.
A pomaga to się komuś w czymś, czego ta osoba jest wykonawcą głównym i za wyniki działań odpowiedzialnym.
Zatem-jesteś szefem projektu rodzina, więc, po pierwsze- dzielisz robotę (mój kolega mawia, że najlepiej dzielić tak, żeby dla ciebie nie zostało), po drugie- wymagasz wykonywania domowych obowiązków. Miło, ale stanowczo, pod groźbą, realizowaną w razie potrzeby, odmowy wykonywania swojej części. I nie mam tu na myśli, odmowy łóżkowej, bo to obrzydliwa manipulacja słabych, a do tego strzał w kolano, przecież lubisz się bzykać? Jeśli nie, to w ogóle niepotrzebnie wychodziłaś za mąż, będą z tego same nieszczęścia, idź na terapię. Ten manewr to akt samobójczy, dostarczasz mu tylko samousprawiedliwienia, które brzmi- muszę mieć kochankę, bo moja żona nie lubi seksu.
Po prostu- nie miałeś, misiaczku, czasu na zakupy? Sorry, nie ma kolacji, no bo z czego? Ale taki jesteś dzielny, możesz pojechać do całodobowego Tesco..Padasz? Ja też, chodźmy spać.
Spokojna rozczochrana, żaden facet nie lubi być głodny. Może nawet się załapiesz na kolację we włoskiej knajpce, tej co ją tak lubicie. Tylko milutko, powtarzam, milutko, bez marudzenia, to tylko kara za niewykonanie polecenia służbowego, nic osobistego, żaden dowód niekochania czy coś tam.
Musisz przygotować się na to, że twoja pozycja będzie bezustannie podważana, będziesz narażona na spiski pałacowe, intrygi, manipulacje jawne i ukryte.
Twoja władza nie jest z nadania genetyczno-patriarchalnego, będziesz postrzegana przez wielu jako uzurpatorka i musisz walczyć dzień po dniu, żeby nie wylądować na Elbie.
Będzie ci ciężko, wizja poddania się “dla świętego spokoju” nieraz wyda ci się kusząca, ale jej nie ulegaj, tu chodzi o twoje życie, wolność i szczęście.
I czas, którego nie przeznaczysz na obsługiwanie wszystkich dookoła, tylko wykorzystasz twórczo i z korzyścią dla siebie.
Spokój i żelazna konsekwencja będą ci sprzymierzeńcami, ale pokazy siły też będą czasem niezbędne. Awantury w stylu włoskim zostawiamy sobie na tak zwane sytuacje ostatecznej ostateczności, ale wtedy radzę z przytupem, rozbijaniem rodzinnej porcelany, nowego samochodu, wrzaskami dzikiej pantery i co tam najbardziej lubisz. Ataki furii to musi być rzadkość, święto nieokiełznanej kobiecości, zjawisko przerażające i fascynujące zarazem.
Marudzenie, jęczenie, wyliczanie aktów poświęcenia wyrzucamy z repertuaru. Czy ty słyszałaś, żeby generał patrzył na żołnierzy z wyrzutem w oczach, albo miał ciche dni?
Tylko naszła mnie teraz taka refleksja a już kiedyś czytałam ten post. Nie jestem za tym by kobiety harowały same w domu a z partnerem, razem. Wtedy to już nie harówka a praca, normalna. Nie jestem też za tym by wynajmować kogokolwiek do tego. Dla mnie dziwna to praca, kiedy ktoś nie ma czasu (tak, facet powinien nie ,,też” a tak samo jak kobieta) ogarnąć domu w którym mieszka. Bo jak wynajmiemy Panią Anię to z feminizmu nici. Bo dalej jedne kobiety będą służącymi innych (kobiet w tym patriarchalnym rozumieniu jakie obowiązki do kogo należą w domu). Mężczyźni też będą ,,służącymi” innych. Co z tego, że za pieniądze. Niby praca jak każda inna ale za bardzo mi się z feudalizmem kojarzy. Mój dom (obojętnie jakiej jestem płci) = moje zmartwienie (chyba, że chodzi o naprawdę fachowe prace). Ci wszyscy biznesmeni i bizneswoman a gaci sobie sami nie potrafią uprać, jakby co do czego przyszło. Co innego jak ktoś jest naprawdę zapracowany ale niektórzy aż tak nie są. Poza tym, praca typu korpo to jeden wielki wysysacz energii. Nie mówię, że pranie (swoich) gaci to ekscytujące zajęcie ale śmiać mi się chcę jak sobie pomyślę, że niby ,,człowiek na stanowisku” a tego typu podstawowych rzeczy, jak zadbanie o siebie i swoje otoczenie, nie potrafi, obojętnie jakiej jest płci.
Kwestia do dyskusji, bo ja z kolei wyznaję zasadę-zarabiasz, daj zarobić innym..I wynajmuję ludzi do tego, czego robić nie lubię, albo mi się nie chce. Nie widzę w tym nic złego, że mój dom sprząta inna kobieta, która się z tej pracy utrzymuje. Praca jak każda inna.
Tylko naszła mnie teraz taka refleksja a już kiedyś czytałam ten post. Nie jestem za tym by kobiety harowały same w domu a z partnerem, razem. Wtedy to już nie harówka a praca, normalna. Nie jestem też za tym by wynajmować kogokolwiek do tego. Dla mnie dziwna to praca, kiedy ktoś nie ma czasu (tak, facet powinien nie ,,też” a tak samo jak kobieta) ogarnąć domu w którym mieszka. Bo jak wynajmiemy Panią Anię to z feminizmu nici. Bo dalej jedne kobiety będą służącymi innych (kobiet w tym patriarchalnym rozumieniu jakie obowiązki do kogo należą w domu). Mężczyźni też będą ,,służącymi” innych. Co z tego, że za pieniądze. Niby praca jak każda inna ale za bardzo mi się z feudalizmem kojarzy. Mój dom (obojętnie jakiej jestem płci) = moje zmartwienie (chyba, że chodzi o naprawdę fachowe prace). Ci wszyscy biznesmeni i bizneswoman a gaci sobie sami nie potrafią uprać, jakby co do czego przyszło. Co innego jak ktoś jest naprawdę zapracowany ale niektórzy aż tak nie są. Poza tym, praca typu korpo to jeden wielki wysysacz energii. Nie mówię, że pranie (swoich) gaci to ekscytujące zajęcie ale śmiać mi się chcę jak sobie pomyślę, że niby ,,człowiek na stanowisku” a tego typu podstawowych rzeczy, jak zadbanie o siebie i swoje otoczenie, nie potrafi, obojętnie jakiej jest płci.
Kwestia do dyskusji, bo ja z kolei wyznaję zasadę-zarabiasz, daj zarobić innym..I wynajmuję ludzi do tego, czego robić nie lubię, albo mi się nie chce. Nie widzę w tym nic złego, że mój dom sprząta inna kobieta, która się z tej pracy utrzymuje. Praca jak każda inna.