Złe mamuśki

Złe mamuśki

W kinach “Złe mamuśki 2”, w telewizji powtórka “Złych mamusiek 1” z wyjątkowo nieprzekonywującą Milą Kunis w roli głównej. To znaczy, mnie ona przekonuje w roli mamuśki zbuntowanej, natomiast trudno mi uwierzyć, że dziewczyna, która sprzątnęła Ashtona Kutchera samej Demi Moore, mogłaby kiedykolwiek potulnie próbować sprostać wygórowanym standardom bycia

matką doskonałą.

Część pierwsza dotyczy problemów amerykańskich matek z zamożnych przedmieść, ale temat chyba zrobił się bliski i nam. Niezliczona ilość zajęć dodatkowych, na które trzeba dzieci dowozić. Koszmarne szkolne kiermasze, kiedy oczekuje się od matek wypiekania idiotycznych ciasteczek, albo dni naleśnika, czy inne szkolne przekleństwa. Pomoc w odrabianiu lekcji i realizacji przeróżnych “projektów”, które się nauczycielom uroiły, a zarobieni po uszy rodzice kleją po nocach. Umówmy się, szkoła jest po to, żeby gdzieś bezpiecznie zamknąć dzieci, kiedy mama i tata są w pracy, a nie po to, żeby im dokładać zajęć. Tego, że w polskiej szkole niewiele można się nauczyć, chyba nie trzeba tłumaczyć nikomu, kto ma dzieci w wieku szkolnym. Właściwie tym należałoby się zająć, zamiast pozwalać belfrom wchodzić sobie na głowę i to, czego im się nie chce, odwalać za nich po godzinach.

Zastanawiam się, skąd właściwie wziął się ten specyficzny kult. Kult produktywnego dzieciństwa i realizacji wszelkich domniemanych talentów potomstwa. Dawniej po prostu miało się dzieci, jakoś tam się chowały z kluczem na szyi, wysyłane do babci na wieś na wakacje, godzinami wisząc na podwórkowym trzepaku, albo grając w gumę czy dwa ognie. Nieliczne jednostki na czymś tam rzępoliły i wtedy na ogół miały przechlapane, bo zamiast normalnie się bawić na podwórku, męczyły się godzinami w szkole muzycznej. Już moi biedni rodzice zawyżyli standardy, ale mimo ofiarnego dowożenia na gimnastykę czy tenisa, nie udało się z wątłej okularnicy wyhodować gwiazdy sportu.

Teraz na wszelkie możliwe zajęcia ganiają wszyscy. Wysyp wszechświatowych talentów po prostu. Balet, tenis i dwa języki obce to właściwie minimum. I znerwicowani rodzice w ciągłej obawie, że nie daj Boże, przegapią jakiś talent u swojej, z założenia, genialnej pociechy i świat im tego nie wybaczy. A prawda jest taka, że większości z nas rodzą się zupełnie przeciętne, średnio zdolne dzieciaki i żadne rodzicielskie poświęcenie nie wyciśnie z nich olimpijskich osiągnięć. Wybitne zdolności są na ogół łatwo dostrzegalne i nieustanne przykładanie rodzicielskiej lupy w poszukiwaniu wyjątkowości w potomstwie niczego tu nie zmieni. Po kim niby mają być tacy wyjątkowi? Większość z nas jest zupełnie zwyczajna. Ani niezwykle piękna, ani wybitnie mądra. Zwykle średnio pracowita. No i co z tego? Życie jest do życia, a nie ciągłego wyścigu. Na dodatek biedne dzieciaki czują, że powinny jakoś szczególnie się wykazać i też już nie umieją się cieszyć zwyczajnością. A tymczasem, mimo heroicznego wysiłku rodziców i ponoszenia przez nich niemałych kosztów, nadal wyrastają całkiem przeciętni dorośli, zupełnie tacy sami jak my. Zamiast wyposażać je na przyszłość w umiejętność posługiwania się mandaryńskim, pewnie i tak byłoby lepiej wyposażyć je w pewność siebie i poczucie własnej wartości, niezależne od kariery, kasy czy ilości lajków na fejsie.

Chyba jakimś sposobem wszyscy znaleźliśmy się w krainie z “Alicji po drugiej stronie lustra”, gdzie trzeba biec dwa razy szybciej niż się potrafi, żeby zostać w tym samym miejscu. Tylko po co?

 

0 thoughts on “Złe mamuśki

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

Back To Top