Mój znajomy wyraził kiedyś żal z powodu dyskryminacji płci męskiej przy robieniu kariery przez tzw. “łóżko”. Konkretnie chodziło mu o to, że o ile kobieta może sobie wybrać, czy piąć się na szczyt chce dzięki swojej kompetencji, czy po plecach ewentualnych kochanków, to mężczyzna jest niejako skazany na bycie kompetentnym w danej dziedzinie. No chyba, że karierę chciałby zrobić w jakiejś instytucji całkowicie zmaskulinizowanej i liczyłby na fascynacje homoerotyczne swoich przełożonych.
Skoro więc na ogół mężczyźni nie mogą liczyć na odwrócenie uwagi od niekompetencji eksponowaniem dekoltu lub długich nóg, to muszą się bardziej przykładać do zdobywania wiedzy fachowej. I dlatego potem robią kariery. Polemizowałabym. Po pierwsze wystarczy przeczytać dowolny wywiad z kobietą, której udało się wedrzeć na wysoki stołek, żeby dowiedzieć się, że zwykle musiała być trzy razy bardziej pracowita i kompetentna niż koledzy, żeby nie zostać pominiętą przy awansach i podwyżkach. Po drugie, nie umiem ocenić, czy znani mi mężczyźni są rzeczywiście ekspertami w swoich dziedzinach, czy tylko się za takich uważają. Na razie żaden z nich nie trafił do Wikipedii, ani nie dostał Nobla. Załóżmy jednak, że tak jest. Że nie mogąc liczyć na żadną taryfę ulgową przyłożyli się w szkole, czy na studiach, i są świetni w tym co robią. Oby.
Bawi mnie natomiast zjawisko rozlewania im się tego poczucia kompetencji na wszystko, o czym rozmawiają ze mną. I chyba nie tylko mnie, bo Rebecca Solnit napisała o zjawisku mansplainingu znakomity esej “Mężczyźni, którzy objaśniają mi świat.” Autorka opisuje w nim sytuację, kiedy na jakimś przyjęciu facet z przejęciem tłumaczył jej, że powinna znać taką a taką książkę i zupełnie nie przyjmował do wiadomości powtarzanego przez jej przyjaciółkę komunikatu, że to ona sama ją napisała, więc zapewne treść nie jest jej obca. Rebecca twierdzi też, że całkowita konfrontacyjna pewność siebie połączona z całkowitą niewiedzą jest wyraźnie upłciowiona. Mężczyźni objaśniają rzeczy tego świata jej i innym kobietom niezależnie od tego, czy wiedzą, o czym mówią, czy też nie.
Nie wiem, jak wasze doświadczenia, ale ja z rozrzewnieniem wspominam takie sytuacje. Oto przyjaciel, bezdzietny kawaler, udziela mi dobrych rad i pouczeń na temat tego, co jest najważniejsze w związku i jak należy wychowywać dzieci. Dodam, gwoli wyjaśnienia, że nie jest psychologiem, ani pedagogiem. Ja, wówczas mężatka z dwudziestoletnim stażem i matka dwóch nastolatek, pytam w końcu zniecierpliwona, ile trwał jego najdłuższy związek. “Cztery lata” odpowiada dumnie. Za to w tematach dotyczących medycyny zwykle robi mi wykłady znajomy inżynier budowlaniec, zupełnie nie przejmując się faktem, że jestem lekarką.
Chyba tylko tą skłonnością mężczyzn do wyrokowania w sprawach, o których nie mają zielonego pojęcia da się wytłumaczyć fakt, że nauki przedmałżeńskie prowadzą księża, a głównym tematem jaki interesuje Kościół wydają się być seks i prokreacja.
Okropni ci mężczyźni. Ta monolityczna grupa. Na szczęście przejrzałaś ich. Mężczyzna nie ma prawa “objaśniać Ci świata”, ponieważ jest mężczyzną i wyrażanie przez niego jakiegokolwiek zdania jest patriarchalne i toksyczne.
Tak się akurat składa, że autorce chodziło o to, że często faceci wypowiadają się na tematy, o których nie mają bladego pojęcia bo np. gdzieś nie pracują lub tylko coś liznęli. No ale skoro to dla Ciebie za trudne do ogarnięcia 🙂