W mądrej książce Macieja Bennewicza “Coaching Tao” znalazłam przepis na wybór drogi życiowej. Już mówię.
1. Sens. Poczucie sensu dają nam takie działania, przeżycia i aktywności, w których realizujemy osobiste wartości i to, w co wierzymy.
2. Talent. To nasze najważniejsze umiejętności, uzdolnienia, rzeczy, które przychodzą nam z łatwością. Nawet jeśli sami ich nie dostrzegamy, to będą to te rzeczy, które zauważają inni i komunikują nam, że jesteśmy w tym dobrzy.
3. Wybieramy te spośród aktywności, które jednocześnie możemy zaliczyć do grupy najbardziej sensownych i do których mamy talent.
4. Wyróżniamy spośród aktywności z punktu 3-go te, które sprawiają nam największą przyjemność. To jest obszar, którym warto się zajmować w życiu. Czyli coś, co jednocześnie daje poczucie sensu, do czego mamy talent i co sprawia nam przyjemność.
Początkowo wyszło mi podobnie jak u jednego kolegi, który zawsze mawiał, że człowiek powinien robić to, co mu w życiu wychodzi najlepiej, a on najlepiej realizuje się na wczasach.
Ale tak na serio. Dlaczego wciąż pokutuje u nas przekonanie, że należy dzieci namawiać do studiów na medycynie, politechnice, prawie czy SGH, bez oglądania się na ich naturalne predyspozycje i zainteresowania? Ten mit solidnego zawodu zwichnął życie połowie przedstawicieli mojej rodziny. Humanista został inżynierem, wrażliwiec prawnikiem wysyłającym ludzi do więzienia, utalentowany majsterkowicz lekarzem. Czy naprawdę domek z ogródkiem i wakacje w modnych kurortach wynagradzają codzienne wychodzenie do nielubianej pracy? Czemu wciąż wierzymy, że życie ma być pokonywaniem przeszkód i trudności, a nie może być lekkie, łatwe i przyjemne? Wieczny terror ocen w szkole. Ja wiem, wykształcenie jest ważne. Ale jeśli nasze dziecko uwielbia gotować, to po co mu matematyczne równiania i męki sinusów i cosinusów? Miałam tego pecha, że byłam ogólnie zdolna, chociaż najbardziej lubiłam polski. Ale zrobiłam klasę mat-fiz, bo to było solidniejsze i trudniejsze. Rok w rok przynosiłam świadectwo z paskiem. Przysięgam, z trudem przypominam sobie tabliczkę mnożenia, a Inwokację mogę wyrecytować nawet przez sen. Polska szkoła nie sprzyja rozwojowi talentów, skupiona na ocenianiu i przycinaniu do średniej. Pozwólmy naszym dzieciom próbować, eksperymentować i szukać swojego powołania. Lepszy szczęśliwy ogrodnik niż sfrustrowany profesor. Całkowicie popieram protestujących rezydentów, słusznie domagających się większych pieniędzy i rozsądniejszego czasu pracy. Zastanawiam się tylko, czy ich frustracji nie powiększa fakt, że przy wyborze zawodu liczyli głównie na prestiż i dochody, a nie zastanawiali się nad tym, czy naprawdę lubią leczyć ludzi. Mamy świetnych lekarzy, bardzo dobrze wykształconych, ambitnych i pracowitych. Ale czy oni lubią swoich pacjentów? A przecież to człowieka leczymy, nie chorobę.
Jeżeli zajmujemy sie tym, w co wierzymy, to niepotrzebne nam będą kursy motywacyjne, ani marchewka w postaci podwyżki czy awansu. Po prostu będziemy to robić, bo chcemy. Jeśli mamy do tego talent i łatwo nam to przychodzi, to będziemy w tym dobrzy, może najlepsi na świecie. Albo chociaż w swoim mieście. Zapewne wtedy pojawią się też i pieniądze. Ale przede wszystkim będziemy szczęśliwi.
Tao mówi. Co siejesz, to wzrasta, co podlewasz, to kwitnie, o co dbasz, tego przybywa, co wysyłasz, to wraca.