Podobno najbardziej irytujące pytanie, jakie można zadać to “dlaczego?”. Może ma to jakiś związek z przechodzonym przez wszystkie dzieci tzw. wiekiem pytań, kiedy zadawane rodzicom pytanie “dlaczego” zmusza ich do nieustannego tłumaczenia maluchowi świata, co, przyznajmy, jest dosyć męczące. Ale jest też drugi powód. Słysząc to pytanie irytujemy się, bo zmusza nas do szukania przyczyny naszych zachowań i tłumaczenia się z nich. “Dlaczego się tak ubrałaś?” W domyśle-głupio, lub brzydko. “Dlaczego jeszcze nie masz chłopaka?”. “Daczego jeszcze nie macie dzieci?”.
Instynktownie czujemy, że te pytania mają nas naprostować, uświadomić nam, że nie spełniamy jakiegoś oczekiwania, jakichś norm, nie realizujemy zadanego wzorca. Zmuszają do tłumaczenia się z decyzji, wyborów, a czasem do szukania przyczyn w niezależnych od nas okolicznościach przyrody. “Tyję, bo mam Hashimoto”. Pyk, i już mamy zezwolenie na to jak wyglądamy. Jakbyśmy go w ogóle potrzebowały. Uff, jeszcze raz udało się zwiać z ławy oskarżonych o brak życiowych kompetencji. Bo nawet jeśli trochę odstajemy od obowiązującego wzorca, to mamy na to L4 od lekarza i nie wyrzucą nas z naszego żabiego stawu. Żaba w stawie też nie może się nadziwić, dlaczego bocian ma takie długie nogi. Do czasu.
Wdrukowane wzorce kierują naszym życiem i chociaż są wygodne, bo zwalniają nasz energooszczędny mózg z myślenia, to niekoniecznie prowadzą do krainy szczęścia i pomyślności. Mam koleżankę, której wdrukowano silny wzorzec, że jedyny możliwy scenariusz życiowego sukcesu to pełna rodzina, czyli ona, mąż i dzieci. Posiadła wszelkie kompetencje do realizacji tego scenariusza w potocznym rozumieniu, czyli świetnie gotuje, maniacko sprząta, mężowi i dzieciom była w pełni oddana. Ale nie miała żadnego wpływu na to, że mąż odszedł i założył nową rodzinę. To zdarzenie stało się dla niej absolutną życiową katastrofą, w odniesieniu do której ocenia wszystko co ją spotyka i uważa swoje życie za nieudane. Mimo, że świetnie wychowała dzieci, prowadziła firmę, zbudowała dom, a dla wszystkich koleżanek jest niedościgłym wzorem swobodnej elegancji w ubiorze. W swoim odczuciu nie zrealizowała jedynie słusznego wzorca, koniec, klops.
Może twoje wzorce też zamykają cię w ciemnym tunelu, bez dostępu do światła i świeżego powietrza? Wciąż pamiętasz swoją platoniczną miłość do szkolnej koleżanki, ale wyszłaś za faceta, bo “wszyscy wiedzą”, że prawdziwe małżeństwo, to mąż i żona? Masz syna geja, ale wstydzisz się tego, bo przecież “prawdziwy mężczyzna” to nienasycony seksualnie hetero-maczo? Mordujesz się co roku świątecznymi porządkami i odchorowujesz po Nowym Roku, bo przecież nie ma świąt bez wypucowanych okien? Posyłasz dzieci na “solidne studia”, bo “wiesz”, że to gwarancja życiowego powodzenia? Muszą skończyć prawo, albo medycynę, a jak mało zdolne to się je skatuje korkami, przynajmniej nie będą miały czasu na to durne walenie po perkusji w garażu. Że Beatlesi tak zaczynali? Mrzonki.
Po co masz nie widzieć, że Robert Biedroń to świetny gość? I że stada prawników bezskutecznie i mozolnie szukają zatrudnienia, podczas gdy do dobrego stolarza są kilkuletnie kolejki? Ano po to, żeby pozostać w stabilnym systemie, w konserwatywnym tunelu, którego parametry są łatwe do określenia, gdyż znane i wielokrotnie przećwiczone. Rzeczywistość zostaje utożsamiona z tunelem, mózg ma święty spokój, pozamiatane.
Wyjdź na dach.