Złota rybka w butelce

Złota rybka w butelce

W ankietach socjologów Polacy nieodmiennie od lat deklarują, że to co jest dla nich najważniejsze w życiu to RODZINA. Trudno się z tą hierarchią wartości nie zgodzić, zwłaszcza, że równolegle wszelkie badania psychologiczne nad tzw. dobrostanem życiowym i długością życia wykazują, że obecność bliskich osób jest nam w życiu niezbędna, decyduje o jego jakości i czasie trwania.

Tylko dlaczego jednocześnie z tą deklarowaną miłością do rodziny w każde święta, jak kraj długi i szeroki, spływa rzeka alkoholu, a statystyki wypadków odnotowują kolejne zgony wywołane prowadzeniem auta po pijaku? Czyżby przebywanie z ukochanymi, podobno, bliskimi, wymagało używania znieczulaczy, żeby jakoś tę bliskość znieść?

Pochodzę z dużej śląskiej rodziny, można powiedzieć wzorcowej, nic tylko się ustawić do gazetowej fotki. I pamiętam rodzinne spędy wymuszane przez dziadków, kiedy zjeżdżały się wszystkie dorosłe dzieci z mężami, żonami i bogatym przychówkiem. Stół się uginał od potraw, babcia gotowała przepysznie, już od progu leciała ślinka na te wszystkie kaczki i indyki. I pamiętam jaką zwykle te zjazdy były ciężką psychologiczną próbą dla uczestników. Bo poza tym, że mieliśmy wspólne geny, to niewiele nas łączyło. Co więcej, nikt nikogo specjalnie nie lubił. Ponieważ babcia była osobą niezwykle krytyczną i bez przerwy oceniającą, wszyscy czuli się jak na wiecznej klasówce. I nigdy nie było wiadomo, kto akurat dostanie piatkę, a kto pójdzie do kąta. Kiedy dziadkowie zmarli, rodzeństwo z dużą ulgą przestało się spotykać.

Podejrzewam, że nasza rodzina nie była jedyną, która najładniej wygląda na pamiątkowej fotografii. A deklarowane w ankietach wartości są bardziej wyrazem tęsknoty za tym jak POWINNO być, a nie za tym, jak jest. Znam mnóstwo ludzi, którzy dostają dreszczy, kiedy zbliżają się kolejne święta i trzeba znowu pojechać do rodziny. I na przykład udawać, że narzeczony nam się jeszcze nie trafił, a ta dziewczyna, z którą mieszkamy, to po prostu koleżanka, a nie partnerka od pięciu lat. Albo pójść demonstracyjnie do kościoła, chociaż  u siebie nie chodzimy od dawna i nie wpuszczamy kolędy. Tłumaczyć się z ilości dzieci i tego jak się uczą w szkole. I być bez końca OCENIANYM. Jakby życie to był egzamin na prawo jazdy.

I tak sobie myślę, że za to zbiorowe nieszczęście odpowiada polski model nadopiekuńczego wychowania. I rodzicielskiej nadodpowiedzialności. Rodzice naprawdę wkładają wszystkie siły i zasoby w potomstwo, nic dziwnego, że potem są nieprzytomnie skupieni na tego potomstwa życiowych wynikach. I, oczywiście, oceniają te wyniki w skali przez siebie akceptowanej. I może jeszcze sąsiadów. Czyli najczęściej mąż, dzieci, kariera, pieniądze. I dopiero jak im się wszystko zgadza, to mogą z ulgą odetchnąć, znaczy, że się spisali. Każde odstępstwo od przyjętej normy to zbiorowy, rodzinny wyrzut sumienia i powód do wstydu przed “ludźmi”. Zaznaczam, że mówię tu o tzw. normalnej, przeciętnej rodzinie, a nie o patologicznej, uszkadzającej psychikę dziecka w okrutny sposób. Choć i to nie jest wyrok, są terapie.

Kochani rodzice! Nie odpowiadacie za wybory swoich dorosłych dzieci. Ich osiągnięcia to nie wasza zasługa, a klęski to nie wasza wina. Dorosły, zdrowy na umyśle człowiek za swoje życie odpowiada SAM. Staraliście się najlepiej jak potrafiliście. A najpiękniejszym prezentem jaki możecie dać swoim dzieciom to AKCEPTACJA. I wolność życia po swojemu.

Wesołych Świąt.

 

0 thoughts on “Złota rybka w butelce

  1. I znów się zgadam!!
    Nasze piękne, polskie, rodzinne święta…

    Życzę wszystkim, żeby tym razem każdy przeżył je po swojemu, a nie według utartego scenariusza….

  2. Skąd ja to znam?? ;)) Jako półkrwi Ślązaczka najbardziej nie lubiłam jeździć na wszelkiego rodzaju imprezy do śląskiej części rodziny, choć uwielbiam melodię języka, przepyszne potrawy, znakomite ciasta, to jednak atmosfera wypisz-wymaluj, jak z Twojego wpisu. Kobieta do roboty w domu, na zewnątrz wpatrzona w ślubnego, w domu ogarniająca WSZYSTKO z poczuciem spełniania misji i regularnym padaniem z przemęczenia, mężczyzna głowa rodziny (co z tego, że ochlaptus i domowy terrorysta) i dzieci, które podobnie, jak ryby głosu nie miały prawa mieć. Skutek? Rodzice dorosłych dzieci nie dostrzegając, że ich dzieci dorosły i że mają swoje, nadal pozwalali sobie rugać w obecności kolejnego pokolenia swoje dzieci, co nie dodawało bynajmniej uroku atmosferze, że o wzmacnianiu więzi nie wspomnę. Rzeczywiście, z dużą ulgą przyjęłam fakt odejścia w zaświaty nestorki-terrorystki, żelazną ręką trzymającą swoich 8 dzieci i większość wnuków, bo zamknięta została epoka “świąt rodzinnych”. W moim rozumieniu święta rodzinne powinny być świąteczne, a więc w przyjaznej, miłej atmosferze, odpoczynkowe i nawet jeśli nie przegadane to spokojnie i miło przesiedziane. Tylko, czy właśnie tutaj nie jest problem, że w chwili gdy nie mamy na co narzekać (lub nie chcemy), nie rozliczamy się i nie odpytujemy (z automatycznym serwowaniem “dobrych” rad), to czy mamy o czym ze sobą rozmawiać? … zwłaszcza gdy okazuje się, że różni nas zbyt wiele, a łączy wspólne nazwisko lub obrączka, czy inny atrybut …?
    Życzę wszystkim takich świąt, które przyniosą spokój i dobrą refleksję – nawet, jeśli będą inne, niż dotychczas … :))

    1. no i dlatego ja nie uważam, że wspólne geny wystarczą 🙂 szkoda mi czasu na nic nie wnoszące relacje, a już na pewno na granie w ‘moje lepsze”

    1. współczuję, kochana, i zapraszam do rodziny Wiedźma radzi, którą sobie sama stworzę 🙂

  3. W jakiejś głupawej gazecie znowu był tytuł ,,więzy krwi są bezcenne”. Szkoda, że ci ludzie nie pomyślą o sytuacji dzieci alkoholików albo samotnych rodziców z których jedno miało dzieci w du… Albo o innych patologicznych zachowaniach. Nawet w mojej rodzinie uważają, że jak jest tak jest ale ,,przecież to rodzina”. A czasami nie dzieje się najlepiej, mają przykład. Ludzie są naprawdę głupi. Przedkładają więzy krwi, nawet jeśli nic z nich nie wynika, nad prawdziwą relację. Ktoś u nas w domu kiedyś mówił, że jak ktoś nie ma rodziny to mu ciężej wyjść z trudnych sytuacji a nawet sekty albo uzależnienia. No ja nie wiem, czy rodzinka, która kogoś dołuje na każdym kroku to takie oparcie o jakim się mówi. Bo na moje oko to często odwrotnie właśnie.

    1. Podzielam pogląd, że wspólne geny to tylko przypadek, i dla mnie osobiście nia mają większego znaczenia..

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

Back To Top