Gdyby toksynę botulinową przepompować z kobiecych twarzy do miejskiego wodociągu to cały Nowy Jork padłby trupem w ciągu pół godziny. Jak pewnie większość światowych metropolii. Może to i mądrzejsze starzeć się z godnością, ale niestarzenie się jest o niebo bardziej przyjemne. Chociaż zalecałabym jednak umiar, bo popadając w przesadę można sobie zrobić krzywdę i wyglądać potem jak Meg Ryan.
Natomiast naukowcy twierdzą, że sparaliżowane jadem kiełbasianym mięśnie twarzy mają dwojaki wpływ psychologiczny na, goniące za wieczną młodością, klientki gabinetów medycyny estetycznej. Po pierwsze zmniejszają ich empatię, bo ograniczając ekspresję mimiczną wpływają na rozpoznawanie i odczuwanie cudzych emocji. Kiedy nie możemy odwzorować emocji rozmówcy na własnej twarzy, słabiej je odczuwamy. Tu przypominam, że botoks blokuje głównie ekspresję gniewu i niezadowolenia. Po drugie, uniemożliwiając marszczenie brwi, powodują, za pomocą mechanizmu sprzężenia zwrotnego, podniesienie nastroju. I nawet rozważa się obecnie wprowadzenie botoksu jako terapii antydepresyjnej.
Płyną z tych doniesień ciekawe wnioski. Powiedziałabym, że dosyć optymistyczne. Jeżeli skutkiem ubocznym, poza zlikwidowaniem kurzych łapek i lwiej bruzdy, miałoby być to, że w końcu będziemy miały w dupie fakt, że ktoś będzie niezadowolony, bo jesteśmy jakie jesteśmy, to ja w to wchodzę. Może wreszcie uwolnimy się zbiorowo od manipulowania nami za pomocą wstydu i poczucia winy.
Nie mam też nic przeciwko nieustannemu trwaniu w dobrym nastroju, chociaż nie wiem, czy potrzebuję do tego botoksu. Ale podobno leczy też z uporczywych migren i tu jestem bardzo za.
Podsumowując. Po czterdziestce zmniejsza nam się wydzielanie hormonów kobiecych, co pozwala nieco zabłysnąć tłumionemu dotąd nimi testosteronowi. Zaczynamy być bardziej jak faceci. Czyli wzrasta nam pewność siebie i samozadowolenie. Dodając do tego dobry nastrój i wytłumienie empatii, dostajemy w rezultacie armię niezwykle skutecznych, walecznych, a do tego uśmiechniętych, zimnych suk. Prących do kariery, stanowisk i pieniędzy bez liczenia się z tym, że komuś się to może nie podobać. I zmarszczy na nas brwi. Nic dziwnego, że od jakiegoś czasu panowie wydają się być lekko przerażeni. A najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że to efekt uboczny chęci podobania się facetom. I sprostania nierealnym ideałom piękna narzucanym przez popkulturę. Wiadomo, że mężczyźni preferują młodsze partnerki, zgodnie z socjobiologicznym imperatywem, a niekoniecznie zgodnie ze zdrowym rozsądkiem. A okładki pism kobiecych prezentują, przerobione w fotoszopie, nieskazitelne twarze i sylwetki celebrytek. Przy których normalnie wyglądająca kobieta często czuje się jak jakiś zaniedbany i przedwcześnie postarzały kocmołuch. I potem wychodzi z siebie, żeby sprostać wyśrubowanym standardom. Ale jak widać, nie ma tego złego. Chcieliście, to macie.
Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni.