Pamiętam, jak w domu moich dziadków wszyscy chodzili na paluszkach, kiedy nestor rodu udawał się na popłudniową drzemkę regeneracyjną. Następowało to ważkie wydarzenie tuż po skonsumowaniu obiadu podsuwanego mu pod nos przez tzw. “niepracującą żonę”.
Niepracującą, czyli obrabiającą chatę, dwoje dzieci, kurzą fermę i hektarowy ogród oraz wielki sad owocowy. To znaczy, kiedy ja to pamiętam, to dzieci, czyli moja mama i ciotka były już dorosłe, ale zwyczaj był stały i niezmienny. Dziadek odpoczywał, bo PRACOWAŁ. A żona i dzieci to były kule u jego nóg, które uniemożliwiały mu wszechświatową karierę.
Z moich obserwacji wynika, że co jak co, ale poczucie ważności wykonywanej pracy naszych panów nie opuszcza. Mimo, że rzadko obecnie są “jedynymi żywicielami”, a żona, bywa, że robi większą karierę i lepsze pieniądze, to mąż z mlekiem ojca wysysa poczucie, że to jego praca jest tą bardziej niezbędną rodzinie i całemu światu.
A my na to pozwalamy, najczęściej dla tzw. “świętego spokoju”. I dlatego, że same nie doceniamy swoich spraw. Urywamy się wcześniej z pracy, bo trzeba iść z dzieckiem do dentysty. Mąż nie może- PRACUJE. Dostosowujemy grafik zajęć do kalendarza wywiadówek i szkolnych wycieczek. Doktoraty piszemy po nocach, bo samo się nie zrobi, a małżonek MUSI jechać w delegację i siedzieć do 20 na zebraniu. Które prowadzi pan prezes, tak samo beztrosko zwalający trudy rodzicielstwa na swoją drugą połowę. Trochę się to chyba zmienia w nowym pokoleniu, ale z tego co obserwuję wciąż zbyt wolno, a nominalnie wspólne dzieci, nadal są problemem głównie matek. Bo już dumą, kiedy szczęśliwie skończą studia, to, oczywiście, obojga rodziców.
Moja ś.p.babcia, gdyby tylko zdała sobie sprawę, że to ona tak naprawdę jest głównym żywicielem rodziny- hodując kury, uprawiając warzywa i zaprawiając setki kompotów, może przestałaby chodzić na paluszkach wokół despotycznego dziadunia. Którego pensja nie odbiegała zbytnio od socjalistycznej średniej. Gdyby jeszcze w dodatku miała zmysł do biznesu, to w tamtych czasach zbiłaby majątek na swoich ogrodniczych i kulinarnych talentach. Jej tort orzechowy był prawdziwą legendą, ale ona piekąc go dla licznych znajomych i sąsiadów nigdy nie wpadła na to, że może na tym zarabiać niezłe pieniądze.
Tymczasem dała sobie wmówić, że jest nikim i drżała przed dziadkiem jak osika na wietrze. Mimo, że to ona i nikt inny, wyciągnęła go z ubeckiej katowni po wojnie.
Była niezwykle dzielna w czasie wojny i po niej, ale facetowi udało się jej poczucie własnej wartości zetrzeć na proch i pył.
Przeczekiwała kolejne kochanki i pokornie podawała obiad równo o 16.
Czasami stosowała różne fortele żeby postawić na swoim, ale zawsze z pozycji kogoś niższego, kto musi swego pana wyprowadzić w pole. Ta słynna szyja co kręci głową, fuj.
Drogie wiedźmy, uświadomcie sobie wreszcie, że na ogół jesteście zdolniejsze, bardziej pracowite i dysponujące szerszym wachlarzem umiejętności niż mężczyźni. Każda z was mogłaby z powodzeniem zarządzać własną firmą posiadając doświadczenie w zarządzaniu domem i rodziną. Wasze mimochodem pieczone ciasta, zaprawiane ogórki czy plecione dywaniki mogą stanowić źródło dochodu. A praca zawodowa jest równie absorbująca i męcząca jak JEGO. I równie ważna. Nie ma żadnego powodu żebyście to wy zwalniały się z pracy na wywiadówkę, bo misio ma arcyważne zebranie. Pewnie, że są i tacy, którzy naprawdę wtedy robią operację na otwartym sercu i nie mogą tego odłożyć.
Ale całkiem spora część liczy w tym czasie muchy na suficie.
Cwane gapy.
jednej babci nie znałam druga przez jakiś czas mnie wychowywała, sama miała 4-ro dzieci, z obserwacji wiem, że nie lubiła zajęć domowych, pod koniec życia podsumowała swoje: no, dzieci kończyły studia. Ale że trójka wyrosła na wrednych, wyrachowanych egoistów nie zauważyła, może nie chciała. Okoliczności nie dały jej możliwości rozwoju. Wspominam ją z mieszanymi uczuciami. Dziadka lepiej, bo był życzliwy ludziom.
to coś jak moja druga
W Polsce, niestety, dużo kobiet to idiotki patriarchatu i nie dotrze. Szkoda tylko, że lubują się w zabieraniu wolności też innym, normalnym kobietom. Albo te dwulicowe, nienawidzące kobiet harpie-karierowiczki z wpisu o Mrs. America albo zwyczajnie durne baby. Moze ją kopać, moze obrażać a ona i tak w niego wpatrzona i daje pierdyliardną szansę. Najlepiej tłumacząc się ,,dobrem dzieci”. Durnota, a kwitnie.
myślę, że to głównie strach przed wzięciem odpowiedzialności za siebie