Bohaterka dramatu Brechta, tytułowa Matka Courage, to markietanka, ciągnąca za wojskiem wraz ze swymi dziećmi. Robi na wojnie interesy, przekonana, że wojna jest dla niej lepsza niż pokój. Próbuje przetrwać wraz z trójką swych dzieci i dla nich gotowa jest na wszystko. Ale ani spryt, ani konformizm jej nie ratują, wojna zabiera jej i dzieci i pieniądze. Mimo to w ostatniej scenie zaprzęga się do swego wozu żeby nadal iść za wojskiem.
Autor napisał sztukę jak ostrzeżenie przed wojną, ale rzecz jasna, nic nie pomogło. Gdyby ludzie bardziej słuchali artystów niż polityków, to może świat wyglądałby nieco lepiej.
Mnie się, rzecz jasna, zaraz kojarzy z feminizmem, bo mnie się wszystko kojarzy jak temu psychiatrze z kawału. Wszędzie wokół widzę nasze swojskie matki Courage, które nieustannie idą na kompromisy z patriarchatem, bo wciąż są przekonane, że wystarczy trochę sprytu i wyjdzie się na swoje. Że trzeba być tą giętką szyją, co kręci męską głową. Nawet jak na tej szyi widać odciski przyduszających palców. Przytakiwać, uśmiechać się, to może panowie pozwolą pobyć paprotką na partyjnym konwencie, albo w zarządzie firmy. Nie obruszać się na seksistowskie żarty z innych kobiet, to może zaproszą na wspólne piwo po robocie. Poodcinać szybko metki od kupionych sobie i dzieciom ubrań, to może nie usłyszą, że rozpierdalają jego ciężko zarobione pieniądze na byle co.
Równocześnie oglądam sobie na Netflixie filmik o amerykańskich feministkach z okresu tak zwanej drugiej fali, czyli lat 70-tych ubiegłego wieku. O tym jakie były odważne w byciu sobą. Jak zmieniały otaczającą je rzeczywistość. I prawie każda z nich opowiada przy tym, że miała wyjątkową, niezależną w myśleniu, matkę, i stąd te poglądy.
Też mam taką matkę i pewnie dlatego nigdy w życiu nie przyszło mi do głowy, że to co mówi jakiś facet może być ważniejsze niż to, co mówię ja. Mimo to walka z otaczającymi mnie zewsząd stereotypami jest jak przerzucanie łyżeczką kopalnianej hałdy, kto ze Śląska, wie co to.
Mam też dwie córki. Więc żadnych kompromisów z patriarchatem nie przewiduję. Nie uważam, że molestowanie młodych dziewczyn przez obleśnych dziadów to jest flirt, a seksistowkie dowcipy są śmieszne. Na wulgarne żarty odpowiadam moim ulubionym kontrżartem, polecam, świetnie się sprawdza: “Po co penis ma dziurkę na końcu? -żeby tlen dochodził do mózgu”.
Jeśli masz córkę, to twoje miejsce jest na Manifie, a nie w kościelnej kruchcie. A zanim głupio palniesz coś nieprzyjaznego o feministkach to obejrzyj chociaż ze zrozumieniem “Dumę i uprzedzenie” skupiając się na wątkach społeczno-obyczajowych zamiast na romansie.
Może nie powinnam w ten sposób o bliskiej mi osobie ale mam dość. Moja matka tylko myśli, że ma niezależne poglądy. Sama niby mówi, ze wulgarne żarty o kobietach są ohydne ale nigdy nie byłam świadkiem, żeby komuś zwróciła uwagę. Za to chętnie popiera kościółkowców (nie wierzących dla siebie, ja do takich nic nie mam, a katolików pod publiczkę typu Cejrowski, choć twierdzi, że takimi gardzi). Esencja hipokryzji. Poza tym, nie potrafi być konsekwentna w swoich wyborach i działaniach i do tego jeszcze hołubi nadopiekuńcze matki. A ja niestety z doświadczenia wiem, że czasem większą krzywdą jest nadopiekuńczy rodzic, który zaszczepia w tobie lęk przed wszystkim niż taki, który trochę olewa (ale w gruncie rzeczy też jest, tyko się nie wytrząsa i jak coś się dzieje naprawdę złego to można na niego liczyć). Wtedy uczysz się polegać na sobie i innych (np. przyjaciele) a nie tylko na rodzicach. Ale nie wytłumaczysz…
Matki pewnie już nie zmienisz, niech sobie będzie jaka chce. Jeśli brakuje ci w życiu autorytetów to znam parę 🙂 Ważne co Ty myślisz i robisz.
Ja staram się podziwiać właściwych ludzi. Wiem, że czasami nawet największy autorytet potrafi zrobić/powiedzieć coś, co sprawia, że tracimy zaufanie i podziw dla tego kogoś. Na pewno nie szukam autorytetów wśród przemądrzałych facetów (nie że wszystkich mężczyzn) ani matek-kwok. Także spokojne 🙂 Po prostu ciężko mi ze świadomością, że inni ludzie mogą mieć rodziców (nie tylko matki) naprawdę wolnych i konsekwentnych w poglądach i wyborach a ja nie mam. Widocznie nie można mieć wszystkiego 😉
spoko, większość ma raczej w plecy z tego co widzę 😉
Ty też masz wrażenie, że powiedzenie czegoś o feminizmie (naprostowanie bądź choćby zwrócenie uwagi na coś szowinistycznego czy seksistowskiego, co wypadło Twojemu rozmówcy z mordki) jest jak puszczenie bąka w salonie? Zaczynają się krzywe miny, strzelanie oczkami na boki, wymowne spojrzonka czy westchnięcia. “Bosz, przy tobie nie można nic powiedzieć/zażartować/Wyjmij ten kij z…/Nie możesz być normalna/miła/grzeczna/nieczepliwa jak inne kobiety?/Oj tam, oj tam, przecież nikt nie powiedział nic złego, tylko ty (jak zwykle) źle to zinterpretowałaś”.
Wychodzi, że kobieta to albo ruszowy głuptasek albo feministyczna zrzęda.
Ja zawsze mówię, że jestem post-feministką, bo nie chcę mieć tak samo, tylko lepiej 🙂
Ciekawe jest zjawisko w pewnym sensie odwrotne. Czyli gdy np. zaczyna się żartować w kobiecym gronie z facetów (i to nie w wulgarny sposób,ot faktycznie śmieszne i nieobraźliwe żarty) w przypadku gdy stanowią mniejszość w grupie. To też zaraz obraza. Mam wrażenie, że na swoim punkcie to więcej facetów ma kij w tyłku niż kobiet.
bo mężczyzna to istota niezmiernie wrażliwa…na swoim punkcie 😉
Ja mam niestety dziwne wrażenie, że też dużo tych niby wyzwolonych kobiet (nie tych które są takie naprawdę choć i tym czasem ciężko) też idzie na kompromisy. Taki przykład. Wymalowana sekretarka (albo nawet szefowa), która chybocze się w firmie na szpilkach w mini (choć nie cierpi tak chodzić i nie lubi się malować ani nie chce nikogo podrywać w taki sposób). Albo kobieta na ważnym stanowisku, która ,,flirtuje” z klientami by poprawić wyniki (chociaż ma się to nijak do pracy i ona tego nie chce tak naprawdę) Te kobiety sukcesu też nie są wolne bo ciągle są seksualizowane (albo same się seksualizują), nawet w pracy. Bo tak naprawdę (nie mówię o zadbaniu w sensie czystości, fryzury, eleganckim stroju do pracy, w końcu faceta to też obowiązuje, czy nawet mocnym makijażu ale jak ktoś to lubi albo pracuje w dziale z kosmetykami i reklamuje) co ma za znaczenie, czy specjalistka od IT w firmie XYZ przychodzi w mini na szpilkach w pełnym makijażu, czy przychodzi w stroju służbowym, umyta i uczesana i nieumalowana. Dla pracy i wyników-znaczenie zerowe. To tylko kwestia patriarchalego podejścia, niektóre dziwne dresscody. Kobiety dalej targetują, mimo, że same niby mają status. Nie znam faceta, który by jakoś się zachowywał/ubierał/wyglądał dla kobiety w czysto służbowych relacjach. Co innego wymogi np. garnituru w pracy a co innego jakby im kazali zakładać taki, że np. klejnoty rodowe się odznaczają na spodniach bo panie się muszą pogapić w przerwie na kawę…
sama się tu waham, bo lubię wykorzystywać atuty 😉 ale na szpilki to za wygodna jestem ..
Przypomniał mi się kawał, taki też kontr, z serii kiedy kończy się męstwo. ,,Facet to silna płeć. Do momentu aż się kopnie w”… no wiadomo co 😉 Kiedyś też jakaś kobieta, chyba znana, mówiła ,,dlaczego o silnych mówi się, że mają jaja? Przecież to taki delikatny narząd. Powinni mówić o kobiecym odpowiedniku bo przecież nawet porody może znieść” xD Dużo w tym prawdy ale ludzie rzadko myślą logicznie i kreatywnie 😉
Mae West 🙂