Komedię pod tym tytułem zapewne znamy wszystkie, stara, ale jara, jak to mówią. W stylu Monthy Pythona, przy czym humor angielski jest, jak wiadomo, specyficzny. Ja mam trochę słaby refleks i muszę sobie oglądać trzy razy, żeby zrozumieć.
A tematy rybne przyszły mi do głowy tak okołoświątecznie, kiedy słuchałam relacji koleżanek, okraszonych w większości narzekaniem, że zmęczone i, że dobrze, że już po świętach. Bo było fajnie, lub mniej fajnie, ale raczej niespecjalnie wypoczynkowo.
Zastanawiając się, co mnie, i zapewne też Was, drogie wiedźmy, najbardziej męczy i irytuje z okazji świąt i nie tylko, doszłam do interesującego wniosku. Wielokrotnie w tych rozmowach powtarza się jedna fraza “bo ciągle ktoś coś ode mnie chce”. Wiem, że to niegramatycznie, ale cytuję dosłownie. Mam tak samo. Zawodowo i prywatnie. Nawet jak zaczynam dzień pełna życzliwości do świata i bliźnich, to przy spełnianiu którejś tam prośby z kolei, zaczyna mi się gotować krew w żyłach. Bo nie jestem uniwersalnym dawcą, który w dawaniu siebie, swojego czasu i energii, widzi jedyny cel i sens życia. Prawdę mówiąc, w ogóle nie jestem Dawcą. Wraz ze spadkiem energii, wzrasta, czasem wykładniczo, złość i chęć ucieczki w nieznane.
Przecież nawet złota rybka spełniała tylko TRZY życzenia. Trzy. Nie dziesięć, piętnaście albo dwadzieścia. Bo mąż chce obiadu, ciocia Jadzia kawy, dzieci shoppingu i pieczenia pierniczków, mama wizyty u lekarza, koleżanka porady, a sąsiadka opieki nad psem. Każde z tych życzeń osobno jest spoko, skumulowane powodują wylew krwi do mózgu i zwarcie w okablowaniu.
Tylko skąd dana osoba ma wiedzieć, że jest właśnie tą kroplą, która przelewa czarę i zamiast uśmiechu zaraz dostanie zjebkę? Przecież ona nic nie wie o swoich dwunastu poprzedniczkach i że właśnie dostała nominację na 13-stą, złą wróżkę. Oto z ufnym uśmiechem, niczego nieświadoma, wkracza na pole minowe naszej psychiki, by za chwilę wylecieć w powietrze w wybuchu niekontrolowanej wściekłości. A my mamy potem wyrzuty sumienia, bo reakcja zupełnie nieadekwatna do bodźca. Przydałby się jakiś system wczesnego ostrzegania.
Mam pomysł. Zróbmy sobie takie klepsyderki, jakie stosuje się w saunach. Jedna połówka oznaczona napisem “spełnianie życzeń”, druga “Nie mów do mnie TERAZ”. I sobie odmierzajmy. W wersji międzynarodowej opaska na czoło z migającym na czerwono napisem “battery low, no requests”. Albo takie magnesy na lodówkę “pierwsze życzenie”, “drugie”, “trzecie” i nauczmy rodzinę, że jak już wszystkie są przyczepione, to resztę dnia radzą sobie sami, albo skończą przy korycie, jak ta chciwa baba z bajki o złotej rybce.
Rybka była mądra. Bądź jak rybka.
Faceci tak robią (jasno dają do zrozumienia, że coś już nie albo jak widzą, ze ktoś może ale mu się nie chce) i żyją. Ja zresztą też tak robię od zawsze, choć młoda jestem i aż jakichś życzeń nie mają ani bliscy ani bardziej zawodowo. Mam to chyba po tacie. I widzę promyk. Moja mama chyba ma przelaną czarę goryczy bo też tak zaczyna robić, choć była zupełnie inna jeszcze niedawno. To może i inne kobiety się ogarną i kiedyś przyszłe pokolenia już od małego nauczą się mówić nie jak ktoś z czymś sobie sam poradzi 😉
Jest nadzieja 🙂
Kocham takie teksty
Od jutra magnesiki
1 życzenie
2 życzenie
3 życzenie
I finito
A po za tym już od jakiegoś czasu asertywność rządzi
Odkąd urodziłam przed 40 drugą córę dużo się zmieniło
I nadal się zmienia
A mój starszy milenials też jest gagatek. Nic nie musi, nic nie trzeba i jakoś powolutku się toczy
Pozdrawiam lucysia
Chyba w okolicach 40-stki wszystkie przechodzimy transformację 🙂 Córci gratuluję, zawsze polecam wyłącznie córeczki 🙂 pozdrówka
Starszy milenials też rodzaju żeńskiego
A młodsza autustka. Dużo dzięki niej się zmieniło. Człowiek przewartościował priorytety i jest dobrze
Pozdrawiam lucysia