Pamiętacie ten kawał o Jasiu, kiedy w wypracowaniu na temat “Matka jest tylko jedna” zacytował ojca, który na polecenie przyniesienia dwóch flaszek z kredensu krzyczy w stronę kuchni “Matka, jest tylko jedna!”
Przypomniał mi się ten zacny dowcip w czasie dyskusji na jednym z moich ulubionych blogów, czyli “Bezdzietniku” o tym, że niektóre kobiety przedstawiają się mniej więcej tak: “Anna S., matka, żona i inżynier”, czy jakoś podobnie, ale z podkreśleniem swojego sukcesu reprodukcyjnego na pierwszym miejscu. Dziewczyny z Bezdzietnika trochę to śmieszy, trochę irytuje, bo w końcu czemu akurat transmisja genów jest taka najważniejsza. Ponieważ bezdzietnym ktoś mógłby zarzucić, że zazdroszczą, albo się nie znają, to zabieram głos w sprawie.
Też mnie dziwi, że posiadanie potomstwa, samo posiadanie, zaznaczam, ludzie uważają za powód do dumy. Umiejętność prokreacji nie jest taka znowu rzadka ani wyjątkowa. Jeszcze nikt nie wie, co z tego ziółka wyrośnie, a już rodzice się reklamują jako dumni autorzy Jasia, Małgosi, Jacka i Placka. Chyba, że reklamują swoje zdolności rozrodcze jako kandydaci na surogatki i dawców nasienia do banku spermy, to by miało sens. Po obejrzeniu dowodów, rzecz jasna.
Po drugie, jednak to trochę smutne, kiedy kobieta za swoje największe życiowe osiągnięcie, w dodatku słusznie, uważa powicie jednego czy kilkorga dzieciątek. Jakoś sobie nie wyobrażam, żeby Maria Skłodowska-Curie przedstawiała się jako matka Irenki i Ewuni, chociaż ta pierwsza też zdobyła Nobla. Aczkolwiek biorę pod uwagę fakt, że jeśli kobieta jest matką małych dzieci, a do tego produktywnym i obowiązkowym pracownikiem, to znaczy, że żonglerka pięcioma piłeczkami czy 15-stoma talerzykami to dla niej małe miki. A organizację czasu ma w małym palcu. I spokojnie może zarządzać przedsiębiorstwem.
Nie chcę odbierać rodzicom dumy z rodzicielstwa, w końcu to kawał cholernie ciężkiej roboty, która dobrze wykonana, daje słuszne powody do dumy.
I tu widzę punkt styczny i płaszczyznę porozumienia. Dobrze wykonana. Czyli chwal się, drogi rodzicu, jak już jest czym. Samo “bycie matką” to trochę za mało. Mądrą matką, o, to już by było coś. Masz dzieci-świetnie. Czytaj o wychowaniu, ucz się, rozwijaj na warsztatach. Wychowaj szczęśliwych ludzi, dobrych fachowców, umiejących kochać innych, wrażliwych na krzywdę.
Niech uratują świat.
Religia ma w tym ,nie będę strzelać ile ale dużo, zasług. Zresztą to wiem ja i każda Wiedźma 😉 Obstawiam, że gdyby nie religia (nie wiara a właśnie religia patriarchalna, chrześcijańska, muzułmańska czy jakakolwiek inna ale patriarchalna) to teksty tego typu zdarzałyby się znacznie rzadziej. Choć w sumie w religiach matriarchalnych kobieta też była przedstawiana głównie jako matka (z tym, że nie poddana jakiemuś facetowi tylko sama w sobie potężna ale jednak zawsze z tym dzieckiem obok). Niby w patriarchacie mężczyzna to też ,,ojciec” ale rozumiany inaczej niż wielofunkcyjny robot. Moze w matriarchacie matka była takim odpowiednikiem żeńskim ojca (jak teraz ojciec w patriarchacie, na takiej zasadzie), nie wiem. Ale fakt, smutna ta patriarchalna perspektywa postrzegania matek i kobiet w ogóle…
Właśnie jestem po długiej dyskusji z przyjaciółką na ten temat. Ona stoi na stanowisku, że sam fakt macierzyństwa to jednak jest powód do dumy z powodu włożonego wysiłku, mnie bardziej interesuje efekt, a ten jest nieprzewidywalny. Nie doszłyśmy do porozumienia.
Sam fakt macierzyństwa nie jest powodem do dumy. Jest tylko stwierdzeniem faktu: mam dziecko/dzieci.
I włożony w ten fakt wysiłek daje też różne efekty, niezależnie od zaangażowania matki. Bo też matka samodzielnie nigdy nie ma wpływu na ostateczny efekt – jest jeszcze ojciec, rodzina (nie zawsze działająca spójnie), środowisko i na koniec mąż/zona/rodzina wybrana przez dziecko.
Mam czworo dzieci i właściwie nie odczuwam z tego powodu jakiejś szczególnej dumy. Nie jest to też moje największe osiągnięcie w życiu. Dzieci są dorosłe i mają swoje rodziny. Cieszę się, że są zdrowe, samodzielne, że żyją własnym życiem, nie naprzykrzając się zbytnio. Ja także staram się im nie narzucać. Związana jestem raczej z córką i jej rodziną – synowie są raczej bliżej z rodzinami synowych.
Moim powodem do dumy jest raczej to wszystko, co zdołałam osiągnąć i przeprowadzić w życiu (jestem już na emeryturze) godząc obowiązki i ograniczenia, wynikające w swoim czasie z posiadania takiej ilości potomstwa.
Macierzyństwo otoczone jest taką mitologią, że nie mogę się oprzeć pokusie lekkiego odbrązowiania. Ale, że to cholerny wysiłek to dla mnie fakt bezsporny. Czwórka-szacun 🙂
Jak wrednie ma Pani rację. Ma i już. Będąc w wieku prokreacyjnym i serwisujacym małe dzieci należałoby jednak pamiętać, że jest sie przede wszystkim człowiekeim a nie głównie samicą, matką, żoną – nawet nie kobietą. Często o tym zapominamy ponieważ wychowanie dzieci i obowiązki domowe (pełen serwis wszystkiego) są przypisywane, w stereotypie i wychowaniu, dziewczynkom a potem kobietom, najczęściej przez ich matki.
Nasi ojcowie nie mają pojęcia jak ważną rolę mogliby pełnić gdyby tylko zechcieli. Sewują naszym mężczyznom twór “matki polki” a raczej “matki bolesnej” , z którą ,gdybym była mężczyżną, nie wytrzymałabym miesiąca.
Swoją drogą, że też nasi mężczyzi są tak samolubni i leniwi, że nie starają się aby ich kobieta rozwinęła w sobie poczucie własnej wartości, żeby stała się niezalezna w myśli, słowie i uczynku :). Oni, którzy od urodzenia są cudami świata.
My, kobiety, najczęściej bardzo długo nie widzimy, że stoimy w szczerym lesie, krzyczymy i tylko “a to echo grało”.
polecam felieton “Zaszyj sobie kieszenie” i odpowiedzenie na pytanie-dlaczego zawsze Czarny Piotruś? 🙂