W czasach, kiedy ludzkość jeszcze nie dorobiła się literek, cała wiedza plemienia była przekazywana w formie ustnej z pokolenia na pokolenie. Prawdopodobnie czasami przypominało to znaną nam z przedszkola zabawę w “głuchy telefon”, kto chodził ten pamięta. Ileż to było uciechy przy porównywaniu komunikatu początkowego z tym, co wychodziło na końcu. Wystarczyło siedem czy osiem osób, żeby zdanie “Przeleciał jastrząb nad strzechą cechmistrza” zamieniało się w coś w rodzaju “Jarzębina na ścianie wyniszcza”, albo coś równie bezsensownego. Co btw rzuca ciekawe światło na przekazy historyczne spisywane w wiele lat po przytaczanych w nich wydarzeniach. I nie przez bezpośrednich świadków. Tacy na przykład ewangeliści na oczy Jezusa nie widzieli.
Czemu o tym przypominam, skoro teraz mamy alfabet, klawiaturę i nawet nagrywamy się wzajemnie, żeby w odpowiedniej chwili przedstawić w sądzie niezbite dowody?
Ano dlatego, że owo przekazywanie wiedzy w formie ustnej trwało jakieś 100 tysięcy lat i wyrobiło w nas nawyk wierzenia starszym i mądrzejszym “na słowo”. Oczywiście dopóty, dopóki boleśnie na własnej skórze nie przekonamy się, że wprawdzie mądrość przychodzi z wiekiem, ale, niestety, dość często wiek przychodzi sam. Z drugiej strony socjobiologia twierdzi, że ten ewolucyjny nawyk jest nam niezbędny, bo trudno, żeby kwestionować i badać wszystko samemu. Nie byłoby żadnego progresu gdyby każdy po kolei koniecznie musiał sam sprawdzić czy dobrze jest wsadzić palec do kontaktu.
Co zatem z tym fantem, drogie wiedźmy? Wierzyć doświadczeniu, ufać starszym, czy kwestionować obiegowe prawdy? Myślę, że na to pytanie nie ma prostej odpowiedzi. Ja wyznaję tu jedną zasadę. Słucham i naśladuję tych, którym się udało. Zwłaszcza jeśli szczerze mówią też o swoich błędach i porażkach. O trudnej drodze do sukcesu. Do szczęścia. Do udanego związku, czy dobrze idącego biznesu.
Jeśli tzw. “dobrych rad” udziela ci kobieta rozgoryczona życiem, nieszczęśliwa i umęczona, to nie słuchaj, bo widać gołym okiem, że jej system przekonań nie działa. Jej “życiowa mądrość” najwyraźniej zawodzi. Jedna z moich nieżyjących już babć świetnie wiedziała za wszystkich dookoła co powinni w życiu robić i jakich dokonywać wyborów. Sama natomiast w chwilach szczerości mówiła, że życie jej się nie udało. Wprawdzie, patrząc z boku, wszystko było w najlepszym porządku, mąż, dzieci, wnuki, ale ona sama czuła się niespełniona i nieszczęśliwa. Szczerze wierzyła w to, co kobieta, jej zdaniem, “powinna”, albo “musi”, była wprost wcieleniem obowiązkowości. Jak wiele Waszych babć, mam i cioć zapewne. Powielają wielopokoleniowe wzorce i sprzedają następnym pokoleniom grzecznych dziewczynek jako przepis na życie. Ale ty nie kupuj tej filozofii w ciemno. Albo próbuj na sobie i koryguj błędy, albo naśladuj te z nas, które mają poczucie sukcesu, a nie porażki. Są spełnione, szczęśliwe, promieniują życzliwością, a nie krytycyzmem. Chętnie dzielą się doświadczeniem, ale niczego ci nie narzucają.
Jeśli nie masz takiej wiedźmy w pobliżu, to czytaj ich książki. Ja, oczywiście, polecam Kasię Miller niezmiennie, nowa premiera już jutro.
Premiera jakiej książki?
Daj się pokochać dziewczyno
Moim zdaniem to raczej ,,głupi telefon” niż głuchy 😉 Bo niektórzy gołym okiem jednak sami widza, że coś nie działa/jest złe ale dalej przy tym trwają i to przekazują ,,bo tak było”.
no dokładnie 🙂