Najtrudniej czasami odkryć najprostsze rzeczy. Jaka jest najbardziej fundamentalna różnica między mężczyznami a kobietami? Proste pytanie, prosta odpowiedź.
Kobiety mogą rodzić dzieci, a mężczyźni nie. Nie ma znaczenia, czy te dzieci rzeczywiście rodzą, czy pozostają bezdzietne. Ewolucja człowieka, jeśli liczyć od hominidów, trwa jakieś od 5-15 mln lat, antykoncepcję wynaleziono w połowie ubiegłego wieku.
Żeby młode miało szanse na przeżycie, w mózgu matki musi istnieć opcja wyłączająca osobniczy egoizm i każąca odtąd przedkładać potrzeby dziecka nad własne. Plus opcja odczytywania tych potrzeb i ich zaspokajania, zanim wrzask niemowlęcia sprowadzi do jaskini drapieżniki. Można śmiało założyć, że matka ma to wbudowane w hardware, podczas kiedy u ojca będzie to raczej część software’u. Czyli bardziej nakładka kulturowa, niż determinanta biologiczna.
Myślę, że z tych różnic w oprogramowaniu wynika wiele nieporozumień. Nasze sterowniki opiekuńczości są stale włączone i oprócz dzieci, obejmują też zazwyczaj mężczyzn. W pokoleniu moich rodziców dobra żona zna na pamięć rozmiar skarpetek i koszul męża i dostarcza je ze sklepu, wprost na jego półki w szafie. Zwykle też musi udzielić mu instrukcji, gdzie ich szukać, chociaż leżą w tym samym miejscu od dwudziestu pięciu lat.
Chciałabym kiedyś poznać faceta, który kupi swojej żonie, bez jej obecności, nowe pończochy. Ale nie z sex shopu, żeby spełnić swoje fantazje seksualne, tylko takie zwyczajne, bo pamięta, że idą na imprezę, a jej się skończył zapas. Znając rozmiar i kolor.
Mężczyznom raczej natura w ogóle nie wstawiła w geny opcji odczytywania cudzych potrzeb w sposób pozawerbalny. No chyba, żeby liczyć machanie rękami przez tonącego.
Normalnie, jak nie powiesz, i to najlepiej trzy razy, to nie dostaniesz.
Wieczne oczekiwanie kobiet, żeby “on się domyślił”, jest z góry skazane na niepowodzenie.
Nie domyśli się, bo w ogóle o tym nie myśli.
Już prędzej o rozwiązaniu kryzysu na Bliskim Wschodzie. Albo nieskończoności Wszechświata, względnie czy Legia awansuje do drugiej fazy pucharowej Ligi Mistrzów.
O swoje potrzeby musisz zadbać sama, taki lajf.
A złota ta myśl ogarnęła mnie dzisiaj po awanturce o nieugotowanie makaronu do rosołu na godzinę, o której wracam z pracy, przez męża pracującego od rana w domu. Nadmieniam, że sam rosół ugotowałam ja, poprzedniego dnia. Nie ugotował, bo nie był głodny, proste. Kto głodny, ten gotuje, usłyszałam. Myślę, że zasada jest super i należy ją rozszerzyć o kolejne opcje.
Kto głodny, ten gotuje.
Komu brak czystych ciuchów, ten pierze.
Komu brak czystej szklanki, ten zmywa.
Komu przeszkadza bałagan, ten sprząta.
W sumie, takie mniej więcej zasady panują zwykle w akademikach.
Kiedy jeszcze był podział na żeńskie i męskie akademiki, można było z zamkniętymi oczami, po zapachu, poznać czy jest się pokoju chłopców, czy dziewczyn. Charakterystyczny odorek nie zmienianej cały rok akademicki pościeli, przeplatający się z wonią starych skarpetek i nieświeżego jedzenia, nie pozostawiał żadnych wątpliwości.
Szukam żony.
0 thoughts on “Kto głodny, ten gotuje”