Mam nieodparte wrażenie, że wielu mężczyzn nosi w sobie niezrealizowane powołanie do medycyny.
A konkretnie do chirurgii. Bo cokolwiek robią, po chwili okazuje się, że potrzebna jest pielęgniarka. Nie, nie taka od opatrywania ran ciętych, choć i to się zdarza. Raczej siostra-instrumentariuszka, taka która podaje chirurgowi narzędzia w czasie operacji.
Ledwo się facet zabierze do jakiejś roboty, a już się zaczyna. “Podaj mi śrubokręt“. “Przynieś szmatę. Nie, nie tę, tę największą.” “Możesz przynieść z góry latarkę?” Brzmi to całkiem jak “Siostro, skalpel” “Siostro,tlen”.
Zupełnie jakby zdolność przewidywania kolejnych etapów projektu p.t. na przykład “wieszam lampę w garażu” graniczyła z cudem. A właściwie wywnioskowanie, co mi będzie potrzebne i w jakiej kolejności było zupełną niemożliwością, przy ogólnie znanej zmienności Wszechświata. Więc stoi na drabinie, on, natchniony doktor wyższej śrubistyki, wzrok skupiony na kostce z kablami podwieszonej pod sufitem, ręka wyciągnięta w przestrzeń ufnie oczekuje włożenia w nią odpowiedniego narzędzia. Operacja w toku, ważą się losy lampy-pacjentki.
Wydaje mi się, że wynika to nie tyle z ograniczoności wyobraźni, co z chęci przydania swoim czynnościom ważności. Żeby nikt nie przegapił tej doniosłej chwili, kiedy oto czekająca na właściwy moment od pół roku lampa, zostanie wreszcie przykręcona. Ponieważ to czego potrzebuje człowiek do szczęścia to jednak jest publiczność.
I o ile my lubimy być podziwiane za to, jak wyglądamy, to mężczyźni cierpią na głód uznania za to, co robią . I ja bym im nie żałowała. Parę zachwytów i przyniesienie śrubokręta to w sumie niewielki wysiłek, a korzyści mogą być znaczne. Pochwalony facet pracuje wydajniej, a podziwiany intensywnie, wręcz dostaje skrzydeł. Prace remontowe idą pełną parą.
Można też wyciągnąć wnioski i stosując metodę lustra, osiągnąć jeszcze inne profity. Na przykład korzystałabym z tej taktyki przy robieniu wybitnie upierdliwych w przygotowaniu potraw, bez których nasz misio jednak nie wyobraża sobie takiej, dajmy na to, Wigilii. “Podaj chochlę, zamieszaj farsz, nie raz, co 5 minut“. “Wybierz ości z karpia do galarety, pokrój bakalie do makówek, tylko drobno“. I tak dalej. My wpatrzone w parujące garnki ze skupieniem, z jakim Curie-Skłodowska patrzyła we fiolki z radem. Jest szansa, że po kilku razach zaczniecie spędzać Święta Bożego Narodzenia w uroczym górskim pensjonacie z pełną obsługą. Albo przynajmniej zamówicie uszka z cateringu.
Smacznego.