Taka scenka. Wracam ci ja sobie z warsztatów w Kazimierzu. Warsztaty udane, Kasia, jak zwykle, cudowna, słonko świeci, w sercu skowronki. Zjeżdżam po dodze na kawę do Maca, a że tłum dziki, przysiadam się do dwóch starszych panów w kąciku kawowym na kanapie.
Panowie siedzą naprzeciwko i sobie konwersują niezobowiązująco, słyszę każde słowo. I co ja słyszę? Oczywiście, narzekanie. Oto jednemu z panów zepsuł się młynek do pieprzu (panie, teraz to wszystko się co chwilę psuje, nie to co kiedyś). Zerkam na pana, na obliczu trwale wyryty wyraz zniechęcenia i goryczy. Jeśli wierzyć zasadzie, że po trzydziestce charakter wychodzi na twarz, to musi być nielekko. Drugi pan wygląda nieco łagodniej, podsuwa kolejne sposoby na oporny młynek, ale najwyraźniej kolega nie wierzy w możliwość reanimacji młynka, więc panowie przerzucają się na tematy ogródkowe i srogi pan znowu utyskuje, że ziemia jeszcze zmarznięta na kamień, a on musi z kompostownikiem robić. Skaranie boskie i chory kręgosłup pewny.
Nie chciałam żeby nastrój starszego pana uciszył moje skowronki, więc odwróciłam głowę do sąsiedniego stolika, bo tam rozkoszny brzdąc podrygiwał do muzyki sączącej się z głośników. Zaczęliśmy z maluchem puszczać do siebie oczka i wymieniać uśmiechy, co moich panów zajęło i przerwali wieszczenie końca świata na wtorek rano. Chłopczyk był z rodzicami, uroczą młodą parą, wpatrzoną w dziecko jak w tęczę. Panowie skomentowali, że z małego niezły ananas, skoro już puszcza oczka ładnym paniom, a jeszcze nie ma dwóch lat. Nastrój chwili wyraźnie zaczął przesuwać się na jasną stronę mocy, kiedy srogi pan nie wytrzymał i udzielił młodym rodzicom “zbawiennej”rady, że powinni zaraz zrobić drugie dziecko, bo jak mały będzie rósł taki sobie sam, to wyrośnie na egoistę i samoluba. Powiało mrozem, mama z tatą coś tam bąknęli i zaczęli się ubierać. Ja dokończyłam kawę i też zebrałam manatki. Mówiłam wam już? Jestem jedynaczką.
I tak sobie myślę. Od ilu sztuk rodzeństwa NIE wyrasta się na gruboskórnego chama, któremu się wydaje, że mu wolno pouczać obcych ludzi w kwestii tego, ile i kiedy powinni mieć dzieci? Wiele razy rozmawiałam z dziewczynami, które będąc w tak zwanym wieku reprodukcyjnym, co i rusz są nagabywane przez rodzinę, znajomych i zupełnie obcych ludzi o reprodukcyjne plany i osiągnięcia. I to nie tylko nagabywane, ale POUCZANE, co powinny, z kim i kiedy. To po pierwsze.
Po drugie, po prostu uwielbiam to paternalistyczne podejście starszych do młodszych, oparte nie na doświadczeniu, oczytaniu, przemyśleniach, a jedynie na kalendarzu. I to święte przekonanie, że to nie jakość własnego życia, ale jedynie jego długość upoważnia do wygłaszania ex catedhra ” prawd”, które najczęściej są niewiele warte. Kiedy chcę sie dowiedzieć jak robić sernik, to pytam kogoś, kto go umie robić. To samo z życiem. Ludzi nieszczęśliwych, rozgoryczonych i zawiedzionych życiem mogę co najwyżej zapytać, czego NIE ROBIĆ.
Porady udzielane przez narzekających na wszystko staruszków są warte tyle co porady dotyczące zdrowego odżywiania udzielane przez anorektyków.
Smacznego.