Fajny mem ostatnio wypatrzyłam w internetach, że ze szczęściem jest jak z orgazmem. Czyli możesz czekać aż ktoś ci go da, albo możesz go sobie dać sama.
Bardzo trafny, moim skromnym zdaniem. I bardzo obrazowy.
W dodatku każdy seksuolog potwierdzi, że samodzielne dostarczanie sobie orgazmów znakomicie ułatwia potem życie seksualne, bo już wiemy co lubimy, jak lubimy i gdzie są nasze czułe punkty. A ustalmy, że nasz kochanek czy kochanka nie jest duchem świętym i bez naprowadzenia może błądzić jak dziecko we mgle nawet przy najlepszych chęciach. Leżenie w milczeniu i cicha frustracja raczej nam nie pomogą w dotarciu do szczytu rozkoszy.
Całkiem podobnie ze szczęściem. Spora część kochanych kobietek nadal czeka na przysłowiowego królewicza, który odnajdzie, doceni, porwie w ramiona i potem to już chóry słowicze i szampan z truskawkami. Same nie zakrzątną się wokół siebie, nie zastanowią co sprawia, że czują się szczęśliwe, bo przecież już zaraz zjawi się ON i będzie wszystko wiedział.
A niby SKĄD???
Na ogół nie plączą się w realu obdarzeni niewiarygodną empatią, głębią i posypani brokatem przemyśleń nasi osobiści terapeuci, tylko całkiem zwyczajni faceci.
Którzy w dodatku, co już pisałam parę razy, głównie zainteresowani są tym, żeby to IM było dobrze. Jeśli przy okazji dobrze jest też Tobie, to super, znaczy, że znaleźli właściwą laskę. Pamiętajmy, że mężczyzna długo pozostaje pod wrażeniem, jakie zrobił na kobiecie. Jak facet jest zakochany, to zrobi sporo dla wybranki, ale stawiam dolary przeciw orzechom, że nawet zakochany po kokardę nie rozwinie w sobie zdolności telepatycznych. A gdyby nawet się taki trafił, to i tak się niczego nie dowie, jeśli ty sama nie wiesz, czego właściwie chcesz, co lubisz i co cię uszczęśliwia.
Podobno nasza pamięć jest jak mięsień i dlatego trzeba ćwiczyć, co nasza szkoła straszliwie ostatnio zaniedbuje. Dzieci nie uczą się teraz na pamięć wierszy i wychodzą ze szkoły obdarzone pamięcią złotej rybki, co btw. pozwala doskonale funkcjonować politykom. Wyborca, który nie pamięta obietnic jest na rękę każdej władzy.
Mam podejrzenie graniczące z pewnością, że ze szczęściem jest całkiem podobnie. jak z pamięcią. Czyli, że trzeba ćwiczyć. Proponuję zacząć od 5-ciu minut dziennie. Zastanowić się przynajmniej raz dziennie, co by nam tu sprawiło prawdziwą frajdę. Nie musi to być zaraz wyjazd na Malediwy, ale na przykład kawa z przyjaciółką. Spacer po lesie. Fajna książka. Poleżenie w słonku.
Napisanie wiersza. Zaśpiewanie ulubionej piosenki na cały regulator. Ja na przykład śpiewać nie umiem, ale lubię i trudno, czasem otoczenie musi się pomęczyć. Uwielbiam karaoke. Na urodzinach Tygrysa zaśpiewałam pierwsza i KAŻDA następna osoba mogła mieć granitową pewność, że zrobi to lepiej.
Możemy sobie zrobić całą listę i odhaczać po kolei w miesięcznym planie.
Codziennie JEDNA RZECZ.
Co najmniej.
Gorzej jak ktoś inny wie co kogoś (partnera/partnerkę czy kogotam) uszczęśliwia, ale nie jest zainteresowany/a zrobieniem tego od czasu do czasu. I nie, że to rzecz wbrew sobie czy jakieś nie wiem co typu kup mi10 willi, ot miły gest. Bo myśli tylko o sobie. To już nawet samouszczęsliwianie się nie pomoże. Strategia żeby mi było dobrze jest super, tylko taki drobny haczyk. Kobiety głupio latają wkoło faceta i faceci mogą tę strategię stosować. Jakby kobiety przestały głupio zabiegać to by się skończyło. Natomiast większość facetów to lenie i wygodniccy i raczej nie są zainteresowani żeby ich partnerce faktycznie było dobrze. I tu jest problem. Są też takie kobiety ale rzadziej jakoś się z nimi spotykam.
od kiedy uszczęśliwianiem siebie zajmuję się samodzielnie jest mi o wiele lepiej 🙂