Całą swoją wiośnianą młodość byłam nieszczęśliwie zakochana w osobach płci odmiennej, choć bywało, że i tej samej. Owocowało to różnymi próbami literackimi i moja polonistka molestowała mnie w maturalnej klasie o polonistyczną olimpiadę. Jednak talent najwyraźniej był słabego zdrowia i uwiądł pod naporem słusznego skądinąd pytania, jakie zadają sobie młodzi ludzie na początku drogi życiowej, czyli- z czego zapłacę rachunki?
Być może ów talent miałby większe szanse na rozwinięcie choćby tylko kilku zielonych płatków, gdyby nie fakt, że obiekty moich uczuć zawzięcie mnie ignorowały. Zatem nie pozostało mi nic innego niż zakochać się porządnie i szczęśliwie, wyjść za mąż i poezję zastąpić tzw. prozą życia. Nie, żeby ta proza nie dostarczała tak całkiem natchnienia, ale przyznajmy, że przeciętne małżeństwo z przyzwoitym facetem to jednak bardziej kabaret niż szekspirowska tragedia.
A piszę o tym, bo przeczytałam właśnie w WO Extra historię burzliwych losów dwóch poetek, które połączył jeden mężczyzna, zapewne niewart zawiązywania rzemyka u ich sandałów, jak to się mówi językiem biblijnym. Anna Świrszczyńska i Halina Poświatowska pisały piękne, miłosne wiersze do tego samego faceta, który najpierw był niewiele wartym mężem pierwszej, potem kochankiem drugiej. Sam był niespełnionym aktorzyną i życiową ofermą. Podejrzewam, że cechy te znacznie wzmocniły talent partnerek, bo nic tak nie dodaje skrzydeł jak próby uzasadnienia samej sobie, że nasze życiowe wybory są mniej absurdalne niż są. Można powiedzieć, że on był jak to ziarenko piasku uwierające małża perłopława tak długo, aż ten utoczy wokół niego perłę. A, że w tym przypadku małżami były wielkie poetki, to i perły są nader okazałe. Polecam lekturę, warto.
Tak więc, drogie wiedźmy, niech Was nie martwią wasze miłosne porażki i emocjonalne huśtawki. Zawsze może z tego powstać jakiś piękny erotyk, piosenka, albo obraz. Natchnienie artystyczne potrzebuje mocnych przeżyć i podniebnych uniesień. A nic nie dostarcza ich tyle co tzw. trudna miłość. Czyli facet (lub kobieta) emocjonalnie niedostępny, albo unikający bliskości. A już taka zdrada to potrafi wynieść na artystyczne wyżyny, jeśli tylko potrafimy przekuć cierpienie w natchnienie.
Bywa jednak, że całkiem nie mamy w sobie pierwiastka kreatywności, mówi się trudno. Niech nas to jednak nie powstrzymuje przed miłością. Zawsze wtedy można przynajmniej stracić na wadze, bo nieszczęśliwe uczucie często odbiera apetyt, ja mam zwykle z bańki przynajmniej 5 kilo. To znaczy miałam, bo ostatnio jakoś z tym zakochaniem trudniej, wszystko mnie zaczęło bawić, zamiast dostarczać dusznych cierpień. I natchnienie poetyckie całkiem szlag trafił, a Wy jesteście skazane na felietony podszyte szyderą.
Ale nie traćmy nadziei. Ktoś? Coś?