No to my sobie w tej słonecznej Andaluzji z moimi wiedźmami latamy, gotujemy i wino pijemy, a wszystko przy dźwiękach flamenco. Kto nigdy nie widział na żywo występu hiszpańskich tancerek flamenco, ten nie wie, co to prawdziwy ogień w obcasach.
Jednakowóż obowiązki swoje znam i nie zaniedbuję stosownej lektury na tematy damsko-męskie, bo to człowiek się na chwilę zagapi i już mu najnowsze odkrycia przejdą koło nosa. Dorotka trafiła na lotnisku stosowną pozycję, odczekałam kolejkę i rzuciłam się jak wilk na ananasy.
Padło na dziełko duetu damsko-męskiego w osobach Joanny Drosio-Czaplińskiej i Jacka Masłowskiego pod zachęcającym tytułem “Czasem święta, czasem ladacznica”, przyznacie, na Hiszpanię w sam raz.
A teraz na poważnie.
Książka bardzo niegłupia, polecam zainteresowanym relacjami i relacyjnymi skałami, rafami i przeszkodami, które tak utrudniają nam życie w dzisiejszych czasach. W dawniejszych pewnie też, ale wtedy nikt o tym tyle nie gadał, bo kobiety raczej głosu nie miały. A panowie w kwestii związków zachowują się zazwyczaj jak ten góral Jasiek z kawału, który “wyruchał Marynę 5 razy, ale ze nie godoł przy tym nic, to ona resztę dnia zastanawiała się, cego to łon łod niy fcioł”.
Jacka Masłowskiego dosyć cenię, bo wydaje się ciut bardziej zupdejtowany do nowej rzeczywistości niż starsi koledzy, opisani przeze mnie w “Dzbanach mszalnych”, kto ciekawy, linkuję.
Niemniej jednak z jego narracji przebija taka chęć ułatwienia mężczyznom pokojowego współżycia ze skomplikowanym światem kobiecym, że popada przy tym w pewną rażącą niekonsekwencję. To znaczy, z punktu widzenia faceta ma to może i sens, ale kobiecie będzie ciężko się do tych dobrych rad zastosować i nie dostać przy tym pomieszania zmysłów, nazywanego popularnie fiołem.
O cóż to mianowicie chodzi? Otóż pan Jacek udziela kobietom rad odnośnie zasad budowania szczęśliwej relacji. I, na początku książki, doradza, żeby jednak bardziej uruchamiać swoją kobiecą stronę, bo jak jesteśmy po męsku zbyt agresywne, to nieszczęsnych kolegów “kastrujemy” oraz pozbawiamy sprawczości. Żeby tego nie robić, należy pozwolić jemu “budować ramy”, czyli w większym stopniu kontaktować się z energią zewnętrznego świata, w czasie, kiedy kobieta wypełnia te ramy swoją delikatną, kobiecą energią i tworzy dom. Czytaj- opiera, gotuje, niańczy progeniturę, w czasie kiedy on dzielnie zapewnia tak zwany byt. Żadne tam przebijanie szklanego sufitu, bo na takie walkirie to panom nie staje, koniec kropka, amen. Matka Natura. Czy macocha?
Kiedy jednak dochodzimy do rozdziału o rozstaniach w czasie słynnego, męskiego “kryzysu wieku średniego” to wtedy pan Jacek stanowczo opowiada się za tym, żeby kobieta nie zatrzymywała chcącego wyrwać się na wolność partnera, tylko zajęła się swoją karierą, pasjami i gronem przyjaciół. Tak więc on zabiera te swoje ramy w postaci pozycji, kasy, firmy, a ty babo zapisz się do koła gospodyń wiejskich i nie zawadzaj, bo to logiczne i biologicznie uzasadnione, że jemu się teraz podobają młodsze. To wszystko, oczywiście, jeśli jest za mało dojrzały, ale konia z rzędem tej, która zna wielu dojrzałych.
Tym sposobem, prawdopodobnie niechcący, autor wpisuje się w długi szereg radzących kobietom jak dokonać niemożliwego. A w każdym razie bardzo trudnego. Bo trochę mi się kłóci to “wypełnianie ramy” z dbaniem o swoje zawodowe spełnienie, rozwijaniem pasji i budowaniem własnej sieci społecznych powiązań, które pozwolą potem bez żalu patrzeć na byłego już męża odjeżdżającego w nowe życie swoim mercedesem i z nowiutką narzeczoną. Osobiście doradzam od samego początku mocno postawić na siebie, a owe ramy wypełniać raczej po partnersku.
To po prostu kwestia energii. Nie da się robić wszystkiego i wszystkiemu podołać. Na pewno są takie co podołają, nie wątpię. I jeszcze będą przy tym wyglądać jak milion dolarów. Bo przecież starzeć też nam się nie wolno, żeby faceta nie stresować kwestią przemijania, z którą i tak już ma spory problem sam z siebie.
Chętnie nam o tym panie idealne opowiedzą w telewizji, lokując przy okazji odpowiednie produkty przemysłu kosmetycznego. Zapomną dodać przy okazji, że za plecami miały stado niań, babć i pań sprzątających.
Z całokształtem wywodu pana Jacka mogłabym się zgodzić pod jednym warunkiem. Że ramy i cały obraz obligatoryjnie zostają w domu, a nasz bohater, jeśli się z tych ram wypisuje to elegancko, w dawnym stylu.
Czyli ze szczoteczką do zębów.
Ja mam jedną radę. Mieć takich panów jak autor tej książki w du…ie. I po sprawie 😉 Niech oni się zaczną wreszcie cokolwiek stosować do kobiet (tak normalnie, nie że usługiwać), biedne upośledzone sierotki…
a to jeszcze bardzo fajny i niegłupi egzemplarz, książkę polecam ogólnie 🙂
Może i nie głupi ale i tak ,,typowy facet”. A to się często (nie zawsze) wyklucza, mądrość i facet xD
skoro tak rozumuje taki z bardziej rozwiniętych, to co ma w głowie reszta?