Przeczytałam ostatnio przezabawny esej mojego znajomego filozofa o trudnym życiu krótkowidzów. Pisany z pozycji krótkowidza-mężczyzny. A więc pełen utyskiwań nad trudnym losem ułomnego wzrokowo samca. Który to samiec, nie dosyć, że musi rywalizować na rynku matrymonialnym ze sprawniejszymi wzrokowo konkurentami, to w dodatku narażony jest, z powodu swego kalectwa, na nie do końca trafny wybór partnerki. Czyli- jak już jest na tyle blisko, że w końcu ją dobrze widzi, to czasem za późno na salwowanie się ucieczką.
Z perspektywy kobiecej chyba wygląda to jednak odrobinę inaczej. Po pierwsze, zupełnie odpada nietrafność wyboru partnera spowodowana słabym rozeznaniem wzrokowym. Gdyż kobiety, inaczej niż mężczyźni, którzy w ocenę ewentualnej partnerki angażują przede wszystkim zmysł wzroku, jak to się mówi, “kochają uszami”. Dobry wzrok nie jest więc taki ważny, a biorąc pod uwagę polską przeciętną, mógłby wręcz stanowić przeszkodę.
Nasz słuch za to ma znaczenie niebagatelne.
Dobrze to wie każdy zawodowy uwodziciel, szepczący do ucha potencjalnej ofiary kosmiczne androny, które ona łyka jak gęś kluski. Te wszystkie : “całe życie na ciebie czekałem”, “jesteś inna niż wszystkie“, czy:“kochaj mnie, nawet nie wiesz, jak tego potrzebuję”.
Natomiast, podobnie jak w przypadku chłopców, dziewczęta w okularach cierpiały zwykle na kompleksy, związane z tym, w przeszłości mało seksownym, gadżetem. Kilkadziesiąt lat temu oprawki były koszmarnie toporne i człowiek wolał narazić się na połamanie nóg niż pokazać upatrzonemu w tychże.
Obecnie oprawki są śliczne i niezwykle twarzowe, mamy też sporą ofertę szkieł kontaktowych, oraz operacje laserowe korygujące wadę w godzinę.
I biedny samiec alfa o bicepsach ze stali, poszukujący na rynku matrymonialnym poczciwej, nie nadmiernie lotnej, ani porażająco oczytanej, kandydatki na żonę, w celu założenia z nią podstawowej komórki społecznej, narażony jest na spisek okularnic. Kiedyś widział czarno na białym, która to nazbyt często przesiaduje w bibliotece i mógł od razu taką omijać z daleka. Wypatrując sokolim swym wzrokiem świeżej jak malina i nie skażonej intelektem cheerleaderki.
Okularnice więdły w staropanieństwie, lub zadowalały się ofertą podobnych sobie wyrzutków. Jak w piosence Agnieszki Osieckiej. Coś tam sobie potem pisali, coś razem czytali, a zdrowy trzon społeczeństwa unikał nadmiernej z nimi styczności.
Tego, że wszystkie nieszczęścia patriarchatu takie jak emancypacja kobiet, feminizm i urlopy tacierzyńskie zaczęły się od nadmiernie swobodnego dostępu kobiet do edukacji, to chyba nikomu rozsądnemu tłumaczyć nie trzeba.
Ale przynajmniej można było trzymać się na stosowną odległość od tych przemądrzałych, bo były łatwo rozpoznawalne. Teraz- lipa. Weźmie go taka na celownik, oceni bezbłędnie rzeźbę mięśniową wzrokiem skorygowanym przez szkła kontaktowe i dopadnie żeby wykorzystać genetycznie w celu zapewnienia potomstwu zdrowej krzepy. Ostatecznie intelekt ma własny, a krzepę niekoniecznie.
Żeby tylko wykorzystała. Gdzie tam. Po stosownym okresie karencji, ujawnia się sprytnie dotąd zakamuflowana okularnica i zamęcza biednego nabranego. A to by czytała, zamiast prasować. A to do teatru, zamiast kompoty zaprawiać. A to dyskutować chce, a tu taki ciekawy mecz. Potomstwo, zwłaszcza żeńskie, infekuje wolnomyślicielstwem. Żony kolegów buntuje.
No zgrozą wieje. Spisek, jak nic.
Bosh, ja mam głos jak aksamit, mięśnie pewnie też gdzieś by się znalazły, strach się bać. Dobrze, że zajęty jestem już 🙂
a jak tam wzrok małżonki?;-)
Wybrała mnie, więc pewnie nie bardzo 🙂
jest w spisku 🙂