Jestem, oczywiście, za legalizacją marihuany, chociaż sama specjalnie nie palę, bo nie bardzo umiem. Porządnie ujarałam się raz, na festiwalu w Saint Hillaire i pół campingu chciało mnie ukrzyżować, bo śmiałam się na głos ze wszystkiego do białego rana. Więc za legalizacją jestem, póki co, niekoniecznie w swoim interesie. Nawet nie w interesie młodzieży szkolnej i studenckiej, bo oni sobie świetnie radzą na czarnym rynku. Pamiętam kolegę, który na jednej z wypraw, po upływie pół godziny, miał świeżą dostawę trawy na każdym campingu.
Za legalizacją zioła jestem z dwóch powodów. Po pierwsze, państwo skutecznie ośmiesza się, bawiąc się w policjantów i złodziei ze swoimi obywatelami z tak trywialnego powodu. Doprawdy nie powinno się powagi państwa narażać na szwank z powodu niewinnego zielska, które i tak wszyscy mają.
Po drugie, legalizacja otworzyłaby dostęp grupie najbardziej potrzebującej, a mało przedsiębiorczej. Tym, którzy sami nie znajdą dilera, a nie mają już dzieci w wieku szkolnym. Mianowicie emerytom. Nie ma chyba smutniejszej grupy w naszym społeczeństwie. Oszukani przez poprzedni system, który ukradł im życie, wyrzuceni na margines przez obecną erę żywiołowej konsumpcji. Drepczący bezradnie do rejonowych przychodni, żeby poskarżyć się zniecierpliwionemu lekarzowi pierwszego kontaktu na prawdziwe, lub częściej urojone, dolegliwości. Wmawianie sobie chorób bardzo często maskuje prawdziwą przyczynę stanu zdrowia, czyli depresję, do której wciąż u nas jakoś wstyd się przyznawać, bo kto to widział, panie, żeby po psychiatrach chodzić? Co innego kardiolog, to każdy zrozumie, że serce boli.
Obrażeni na dzieci, które nie spełniły pokładanych w nich nadziei, rozgoryczeni spadkiem sił i brakiem środków. Żadną miarą niezdolni nadążyć za zmieniającym z dnia na dzień światem. Na rozwijanie pasji i zainteresowań dawniej nie mieli czasu, zajęci staniem w socjalistycznych kolejkach po wszystko. Teraz jest mnóstwo ciekawych propozycji, ale skierowanych głównie do młodych i sprawnych.
Więc niechby sobie staruszkowie przynajmniej zapalili. Czy to nie byłoby miłe, zamiast twarzy smutnych i zaciętych, oglądać oblicza wprawdzie pomarszczone, ale uśmiechnięte? Może nawet pod wpływem trawki ubraliby się jakoś inaczej niż w, obowiązującym w Polsce, stylu kościółkowo-trumiennym? Jakieś różowe ogrodniczki, koronkowe kapelusze, zamiast wiecznych czerni i szarości? W żaden nałóg już raczej nie zdążą wpaść, a ziółko złagodzi psychiczne i somatyczne dolegliwości. W sumie to ja bym była za uchwaleniem dodatku do emerytury w postaci woreczka ziela, tak jak kiedyś emerytowani górnicy dostawali deputat węglowy. Myślę, że to najlepszy i najszybszy sposób na skrócenie kolejek do lekarzy, na jaki nas stać. Fajnie byłoby gdyby nasi emeryci przypominali tego gościa dojącego żyrafę w reklamie cukierków Skittles.
Powinniśmy wymusić wprowadzenie takiego prawa, bo za parę lat, kiedy odbierzemy z zusu-u własne emerytury, szybki i łatwy dostęp do zioła bardzo nam się przyda. Skubnij tęczy.