Wiadomo, że statystycznie kobiety żyją dłużej.
Niektórzy mężczyźni twierdzą, że to dlatego, że nie mają żon. Nie bardzo to się zgadza z badaniami amerykańskich naukowców, które dowodzą, że mężczyźni żonaci żyją dłużej od nieżonatych. Bo jednak ta żona, a to na badania wyśle, a to do dentysty pogoni. Witaminki poda albo ciepłą herbatkę z malinami.
A kawaler cóż, nie dba o zdrowie, a wręcz marnuje je na całonocnych balangach i w ramionach kolejnych kochanek.
Faktycznie, mężczyźni mniej koncentrują się na swoim zdrowiu, bo przeważnie mają ciekawsze rzeczy do roboty niż mierzenie ciśnienia. Z błogiego przeświadczenia o własnej nieśmiertelności zwykle wyrywa ich dopiero pierwszy zawał. Niby to źle, ale czy na pewno? Nie jestem przekonana, czy ta dezynwoltura w traktowaniu swojego zdrowia jest gorsza niż przewlekła hipochondria uprawiana przez wiele kobiet, które odchowawszy dzieci, wydają się nie mieć lepszego pomysłu na życie niż pielgrzymki po przychodniach lekarskich. Facet może pożyje krócej, ale na ogół weselej, łowiąc ryby, zbierając grzyby czy dłubiąc w motocyklu, niż jego żona licytując się w poczekalni na ilość schorzeń z koleżankami. Czasami jestem świadkiem tych pasjonujących dialogów;
-“Bo ja to mam, proszę pani, straszne ciśnienie, i cukier mam, wie pani?”
-“A pani, co tam ciśnienie, ja to mam taki artretyzm, że mi całkiem palce powykręcało, o pani patrzy!”
-“Ale proszę pani, artretyzm to ja też mam i jeszcze serca nerwicę!”
Podczas, gdy mężczyźni swoich chorób i dolegliwości raczej się wstydzą, bo odbierają im nimb niezniszczalności, to kobiety wydają się być z nich dumne, jakby były najlepszym potwierdzeniem ich poświęcenia w służbie rodziny i koronnym dowodem na to, że się tu nikt nie oszczędzał.
Współczuję gorąco lekarzom pierwszego kontaktu, bo jak oni niby mają powiedzieć swoim pacjentkom, że połowa dolegliwości jest urojona? Albo naturalnie związana z wiekiem? I wystarczyłoby nie jeść tłusto, a nie kłułoby w boku? I więcej się ruszać, a mniej skupiać na tym, co nam tam gdzieś skrzypi?
Podejrzewam, że przyczyny są dwie.
Jedna to nuda, bo wczesne emerytury powodują zbyt szybkie uciekanie kobiet z rynku pracy. Umęczone podwójnym etatem przez pół życia, kiedy zapieprzały w pracy i w domu, chętnie korzystają z każdej możliwości skrócenia kieratu. I fakt, przez pierwsze lata cieszy brak przymusu wstawania rano do pracy. Ale żyjemy coraz dłużej i ta wymarzona emerytura potrafi trwać 25 lat. Co robić z takim morzem wolnego czasu? Nawet ukochane wnuki rosną szybciej. A pasji i zainteresowań zwyczajnie brak, bo nigdy nie było na nie przestrzeni w życiu utkanym z powinności i obowiązków.
Druga to ta, że kobiety czują się niedokochane całe swoje życie. A w każdym razie, w większości przypadków czują, i słusznie, że więcej zawsze dawały niż dostawały. I te dolegliwości są trochę jak żołnierskie medale, którym należałoby oddawać cześć. O, te żylaki to od stania nad garami. Żeby DLA WAS ugotować! Ten bolący kręgosłup to od noszenia dzieci do piątego roku życia. A to kołatanie serca- TO PRZEZ WAS ! Przez te nerwy wieczne z wami! Teraz jestem chora i należy mi się opieka, troska i czułość, której mi zawsze życie skąpiło i niedobry mąż. Jedna z moich babć, notorycznie zaniedbywana przez męża hulakę, symulowała chorobę serca przez 30 lat. Zresztą nie wiem, czy można nazwać to symulowaniem, bo sama w nią gorąco wierzyła i zamęczała kardiologów oraz straszyła kochające córki. Dożyła 84 lat.
Myślę, że same zainteresowane rzadko zdają sobie sprawę, co naprawdę stoi za tą obsesją badań i wizyt lekarskich. I że to dlatego lekarz super fachowiec, ale oschły w kontakcie zawsze ma gorsze opinie niż taki, który może i nie postawi właściwej diagnozy, ale za to wysłucha ze współczuciem i potrzyma za rękę.
To ja już wolę tak jak faceci.
Egoistycznie dobrze się bawić, zamiast koncentrować się na obsługiwaniu całego świata, a potem ubolewać, że świat odpowiada czarną niewdzięcznością. Nie badać się za często, a zamiast na lekarzy wydawać kasę na latanie i podróże. Jeśli pożyję przez to krócej, to trudno, za to na pewno ciekawiej.
Jak to mawiają koledzy glajciarze- jest ryzyko, jest zabawa, albo piargi, albo sława.
nie lubię życia w grupie, więc poczekalni do lekarza także, wolę w domu poczytać książkę 🙂 a narzekanie mnie nudzi
i słusznie, bo nudne jest i dołujące, chyba, że ktoś lubi posłuchać, że inni mają gorzej 😉
Ja ostatnio, kilka dni temu (badania okresowe), musiałam odwiedzić lekarza, ale jak ja tego nie lubię. Nie wiem jak można LUBIĆ chodzenie po lekarzach, no jak? A teraz jeszcze w wielu przychodniach pojawiają się niby udogodnienia ale, choć jestem młoda, jak dla mnie to one są strasznie niedopracowane i coś kiepsko działają. A do tego część wspołpacjentów dochodzi… Kiedy ktoś podejdzie np. w rejestracji o coś tylko zapytać i nie wie, że są jakieś numerki to by go wspolpacjenci zjedli. Jedna Pani się gdzieś zakręciła, może pierwszy raz, zdarza się. To już był byczek z krzywą miną (a raczej świńskim ,,twarzem” :)) co łypał i parę panienek… Polska uprzejmość nie zna granic. I to byli młodzi ludzie, dla jasności. Druga przypadłość to taka, że dużo ludzi (wiek dowolny) wchodzi gdzieś i ni ,,dzień dobry” ni ,,pocałuj mnie w du…”
n widzisz, a dla połowy emerytów to jedyna rozrywka
Ja ostatnio, kilka dni temu (badania okresowe), musiałam odwiedzić lekarza, ale jak ja tego nie lubię. Nie wiem jak można LUBIĆ chodzenie po lekarzach, no jak? A teraz jeszcze w wielu przychodniach pojawiają się niby udogodnienia ale, choć jestem młoda, jak dla mnie to one są strasznie niedopracowane i coś kiepsko działają. A do tego część wspołpacjentów dochodzi… Kiedy ktoś podejdzie np. w rejestracji o coś tylko zapytać i nie wie, że są jakieś numerki to by go wspolpacjenci zjedli. Jedna Pani się gdzieś zakręciła, może pierwszy raz, zdarza się. To już był byczek z krzywą miną (a raczej świńskim ,,twarzem” :)) co łypał i parę panienek… Polska uprzejmość nie zna granic. I to byli młodzi ludzie, dla jasności. Druga przypadłość to taka, że dużo ludzi (wiek dowolny) wchodzi gdzieś i ni ,,dzień dobry” ni ,,pocałuj mnie w du…”
n widzisz, a dla połowy emerytów to jedyna rozrywka