Nie, to nie będzie o seksie. Tylko o jodze. Chociaż akurat w seksie uprawianie jogi bardzo się opłaca, bo giętkość procentuje.
Chcę was namówić na jogę, oczywiście te, które jeszcze same na to nie wpadły. Albo joga kojarzy im się z nudnym siedzeniem w dziwnej pozycji, tak jak kiedyś mnie. Jeszcze parę lat temu odżegnywałam się od jogi, bo z racji tego, że łatwo zasypiam, wystarczyła mi chwila relaksu na dowolnych zajęciach i odpływałam.
Aż nastała taka jesień, że kręgosłup, mimo cotygodniowych masaży, nawalał coraz bardziej, bo pracę mam, jaką mam. Kto nie wie, łatwo znajdzie. A że zimę uznaję wyłącznie narciarską, to wrzuciłam wujkowi guglowi zadanie- narty + joga. Bez większej nadziei na efekt.
I wyskoczyła mi Magda. A z Magdą fantastyczny narciarski wyjazd we włoskie Dolomity w połączeniu z warsztatami jogi. I zaczęła się moja podróż. W głąb siebie. Bo joga to nie tylko ćwiczenia fizyczne, ale nauka kontaktu z własnym ciałem, a poprzez ciało- z emocjami. Kiedy przeżywamy różne stany emocjonalne, to one znajdują odbicie w naszym układzie kostno-stawowym, mięśniach, stanie skóry. Te niedobre emocje potrafią nas pospinać tak ciasno, że zaczynamy żyć w pancerzu. Kiepsko oddychamy, źle śpimy, bolą nas plecy. Joga to droga w odwrotną stronę. Poprzez rozciąganie przykurczonych mięśni pozwala uwalniać z ciała napięcie i pozbywać się toksycznych emocji.
Oczywiście, joga to dużo więcej. Cała filozofia i ścieżka duchowego rozwoju, ale tak daleko nie zmierzam, chyba jestem na to trochę zbyt przyziemna. Ale mój kręgosłup jest mi szczerze wdzięczny i pozostaje z szacunkiem. A emocje wygładziły się jak tafla jeziora po burzy.
Sama Magda jest postacią nietuzinkową, warto poznać. Co roku przez miesiąc praktykuje w Indiach, nie je mięsa, nie pije alkoholu, kawy, ani herbaty, po górach biega jak młoda kozica i wygląda, jakby czas się dla niej zatrzymał. A patrzenie na jej “pracę własną”, czyli te wszystkie wygibasy, które robi o poranku, zanim zacznie zajęcia z grupą, wzbudza we mnie nabożny podziw. Mamy prawie tyle samo lat, a ona potrafi się zawinąć jak precel. I to w staniu na głowie. No szacun, słowo daję. Zajęcia prowadzi fenomenalnie i z takim zaangażowaniem, że nawet tekst typu “oczy łokci patrzą na siebie” wydaje się mieć głęboki sens. I wierzcie mi, tak potrafi zmęczyć człowieka, że “pies z głową w dół” staje się pozycją relaksacyjną.
Czasem nie trzeba daleko jechać, żeby rozpocząć naprawdę fascynującą podróż.
Wystarczy rozłożyć matę.
p.s. A na obrazku grupa z ostatnich warsztatów z Magdą w Tatrach. Ja w niebieskiej koszulce z naszych wiedźmińskich warsztatów w Osjakowie, ale niestety, nie widać napisu.
Ja mam swój callanetics i pilates… ale nie ukrywam, od jakiegoś czasu tęsknym okiem zerkam w kierunku jogi… kiedyś tak jak Ty, uważałam ją za nudną… ale teraz myślę o zapisaniu się na jakieś warsztaty… Mobilizuje mnie do tego córka… a teraz, Twój artykuł wzmocnił tylko jej mobilizację…:))
Też ćwiczyłam callanetics, jest fajny. I na siłownię chadzałam. W jodze fascynuje mnie to, co robi z głową, zupełnie mimochodem. Magdę mogę ci polecić, jest świetna, tam w artykule gdzie jest pogrubiona czcionka w imieniu masz podlinkowaną stronę do jej warsztatów.
Ja mam swój callanetics i pilates… ale nie ukrywam, od jakiegoś czasu tęsknym okiem zerkam w kierunku jogi… kiedyś tak jak Ty, uważałam ją za nudną… ale teraz myślę o zapisaniu się na jakieś warsztaty… Mobilizuje mnie do tego córka… a teraz, Twój artykuł wzmocnił tylko jej mobilizację…:))
Też ćwiczyłam callanetics, jest fajny. I na siłownię chadzałam. W jodze fascynuje mnie to, co robi z głową, zupełnie mimochodem. Magdę mogę ci polecić, jest świetna, tam w artykule gdzie jest pogrubiona czcionka w imieniu masz podlinkowaną stronę do jej warsztatów.