Czytam sobie w czerwcowym numerze Focusa artykuł o samotności i przypomina mi się “Seksmisja” z powtarzającym się z głośników komunikatem “weź pigułkę, weź pigułkę, weź pigułkę”. Nie pamiętam, na co były tamte, ale Focus radośnie donosi, że naukowcy opracowali już dla nas tabletki na samotność. Czyli takie, po których poprawią się nasze towarzyskie zdolności i zapragniemy bardziej urozmaiconego życia społecznego. Co w efekcie da nam dłuższe i zdrowsze życie, bo podobno nic tak nam go nie skraca, jak samotność.
Cudownie. Jakby to ujął dr House, mój ulubiony filmowy bohater- będziemy mieli więcej czasu na cieszenie się towarzystwem idiotów. A tak serio. Koncerny farmaceutyczne w pogoni za zyskiem już chyba całkiem oszalały. Wmawianie ludziom, którzy nie mają bliskich osób, że jak zażyją pigułkę, to pokochają swojego listonosza i przedłużą sobie życie, to już chyba przesada. Współczesna cywilizacja zaczyna mi przypominac fabrykę cukierków Willy’ego Wonki. Wszyscy mamy być jednakowo szczupli, nawodnieni, odkwaszeni i uśmiechnięci. Żyć tak samo długo i tak samo głupio, bylebyśmy tylko konsumowali odpowiednią ilość tabletek.
Nie będzie już osób niesympatycznych, ani stroniących od towarzystwa mizantropów. Najpierw dowiedzieliśmy się, że ludzkość zżera epidemia depresji. Ale, oczywiście, mamy na to prozac i setki innych leków. A żeby dostać receptę, wystarczy trochę pościemniać, zmęczonemu marudzeniem pacjentów, lekarzowi pierwszego kontaktu. Nie neguję istnienia osób naprawdę chorych, ale w epidemię nie wierzę. Po prostu czasem życie jest do dupy. I kiedyś ludzie brali to na klatę, a teraz łykają proszki, bo im kotek zdechł.
Po wyleczeniu depresji, chcemy czy nie, wszyscy zostaniemy duszami towarzystwa. Już specjaliści od reklamy i marketingu się o to postarają. A lekarze na kongresach wysłuchają odpowiedniej ilości wykładów o straszliwych skutkach społecznej izolacji. I zaczną wypisywać recepty każdemu hipochondrykowi, który powie, że nie może zebrać czwórki do brydża.
Osobiście, wolałabym wiedzieć, czy ktoś nawiązuje ze mną rozmowę, bo mnie lubi, czy jest po prostu na prochach. Ale co tam, najważniejsza ta mityczna długość życia, za którą wszyscy gonią, tylko nie wiadomo po co. Chyba głównie po to, żeby dłużej ponudzić się przed telewizorem. I być coraz bardziej oddanym klientem koncernów farmaceutycznych.
Jako nietowarzyska introwertyczka może będę żyła krócej, ale za to zaoszczędzę mnóstwo czasu nie prowadząc uroczych pogawędek o chorobach, w przychodni, czekając na receptę.
I nie stojąc w kolejce w aptece.
Nie ma czegoś takiego jak pigułki szczęścia. Jeśli ktoś sam nie uwierzy, że pokona depresję to z pigułką czy bez, tego nie zrobi. Substancja czynna może tylko pomóc. Tak samo z pigułkami ,,towarzystwa”. Albo ktoś potrzebuje kontaktu albo nie. Poza tym, każdy czasem lubi coś porobić (poczytać, pograć, pozwiedzać, posiedzieć) całkiem sam (zwłaszcza jeśli ma upierdliwe towarzystwo). Człowiek czasem tak samo mocno potrzebuje towarzystwa jak i samotności, to normalne. To robienie ,,szczęścia” na siłę bardziej szkodzi niż pomaga. Każdy powinien żyć jak mu wygodnie. Jeden z ludźmi, gdy nie wyobraża sobie bez nich dnia a inny bez, bo np. woli na dłuższą metę towarzystwo zwierząt 🙂 Przemysł ,,upiększający” (kosmetyczny, makijażowy, medycyna estetyczna, wszystkie diety cud miód i te inne ,,beauty”) oraz farmaceutyczny to obecnie najwięksi wytwórcy zbędnych potrzeb (a raczej ich realizacji w chory sposób). No ale koncerny na czymś kasę muszą zbijać zamiast wziąć się za inną robotę.
A co wszyscy mają z tą długością życia? Chyba jakość ważniejsza?
Wiedźma Radzi, thanks! And thanks for sharing your great posts every week!
U welcome 🙂
Wiedźma Radzi, thanks! And thanks for sharing your great posts every week!
U welcome 🙂