W paru postach delikatnie przemyciłam już mój zachwyt dla paralotni i myślę, że jest nas już tyle, że może kilka z Was byłoby bliżej zainteresowanych tematem. Od razu mówię, że żaden ze mnie ekspert, ale służę namiarami na asów przestworzy jakby co. Sama latam baaardzo amatorsko, tak bardzo, że moi sympatyczni koledzy podarowali mi kiedyś puchar podpisany “Nie trać czasu w powietrzu, leć prosto na lądowisko”, wyśmiewając tym samym moje uporczywe omijanie noszeń i brak talentu w centrowaniu kominów. Bo musicie wiedzieć, że prawdziwi piloci latają wysoko, daleko i długo, wykorzystując kominy termiczne, wykręcając podstawy chmur i przeskakując od jednej do drugiej. Ja tego wszystkiego nie umiem, ale i tak latanie daje mi wiele frajdy, a każde szczęśliwe lądowanie dostarcza satysfakcji, że znów się udało. Bywają też takie niezapomniane chwile, kiedy uciekając od zbocza, żeby zaliczyć kolejny maślany zlot, trafiam nad doliną na łagodne, szerokie noszenia i wszyscy na startowisku podziwiają mój spryt i osiągniętą wysokość, nie mając przy tym pojęcia, że tak naprawdę to szukałam duszeń.
Do rzeczy. Jeśli któraś z Was chce przejść przez błękitne drzwi do nieba i poszybować pod chmurami jak ptak, ale boi się, czy to dla niej, to może na początek kupić sobie lot w tandemie z instruktorem. To jest możliwie najbezpieczniejszy sposób przekonania się, czy to sport dla ciebie. Jeśli ci się spodoba, to zapisujesz się na kurs podstawowy. U nas w górach z czystym sumieniem mogę polecić beskid-paragliding, czyli szkołę Tomka Mc Gywera w Szczyrku, albo Alti na Żarze. Warszawiankom polecam Cloudbase z przemiłym Markiem Mastalerzem, a tym, które mają blisko do Częstochowy oczywiście Airaction i Waltera. I jeszcze Pińczów i Troll, czyli Wojtek Łuczyński ze Zbyszkiem Gotkiewiczem, człowiekiem-legendą. Reszta na pewno też jest fajna i fachowa, ale tych znam osobiście i mogę ręczyć głową.
Sprzęt dostaniecie od szkoły, musicie tylko mieć górskie buty za kostkę, bo ląduje się na nogi. Choć mnie często wychodzi na tyłek, ale to niefachowe. Kurs podstawowy trwa najczęściej tydzień, najpierw biega się ze skrzydłem, potem zalicza krótkie loty ze szkolnej górki, albo na holu. Cały czas jesteście prowadzone na radiu i jeśli nie potkniecie się o własne sznurówki, to nic złego nie powinno się stać. Ja byłam akurat wyjątkowym antytalentem i na początku skrzydło bez przerwy wyprzedzało mnie przy starcie, a ja turlałam się po krzakach. Za to uczucia, kiedy po raz pierwszy udało mi się wzbić w powietrze, nie da się porównać z niczym. No chyba, że… No wiecie, o co chodzi. Ale orgazm musiałby być wielokrotny. Latanie to magia. A widok kolorowych paralotni na tle błękitnego nieba nie ma sobie równych.
Po zaliczeniu kursu podstawowego trzeba jeszcze zrobić etap II i III, żeby można było mówić o prawdziwym lataniu. Czyli bujaniu się na żaglu, kręceniu kominów w termice i tak dalej. Ale to już wszystko powiedzą wam fachowcy. O tym, że na zawietrznej nie ma ateistów też. Proszę tylko nie mówić rodzinom kto was namówił, żeby nie było potem pretensji, że was nie ma w chacie jak się robi warun.