Bardzo wnikliwy od strony merytorycznej przeczytałam dzisiaj wpis na blogu Moaa.pl. p.t.“Z chemią się nie dyskutuje, czyli skąd się biorą kochanki?”
Wpis, dodam, biorący nieszczęsne kochanki trochę w obronę, że może i źle robią, ale ma to swoje powody. Najczęściej zakorzenione gdzieś tam w niespecjalnie udanym dzieciństwie. I zakończony jakże słuszną konkluzją, żeby sobie pójść na terapię i te problemy rozwiązać, zamiast pakować się w chore sytuacje.
Żeby nie było. Ja nie polemizuję z psychologiczną rozkminą, bo pewnie jest w niej sporo racji. Ani nie zamierzam zostać patronką zdradzanych żon, czy też tęskniących kochanek. W ogóle nie oceniam tej ślicznej geometrycznej figury, nazywanej z francuska triangle du mariage. Już nie pamiętam, która z dowcipnych pisarek to napisała, że małżeństwo to tak ciężkie kajdany, że czasem trzeba trzech osób, żeby je unieść?
Tylko marzę o tym, żeby kiedyś otworzyć jakąś babską gazetę i zamiast podobnych do cytowanego artykułów, od których aż się roi, poczytać sobie rozważania jakie to jednak ze strony kobiet niecne zachowanie, żeby tak trzymać męża i kochanka w niepewności, którego też wybierze ona z nich dwóch. I analizę, jakie to trudne dzieciństwo musiał mieć ów kochanek, żeby tak teraz palce gryźć z zazdrości i spędzać samotnie Wigilię i Sylwestra. Oraz współczujące, ale i pełne wątpliwości opisy cierpień owego niepewnego jutra męża. Bo może za mało się starał, nie ubierał wystarczająco seksownie po domu i przytył po ślubie? No to jednak by można tę kobietę nieco rozgrzeszyć, każda zrozumie, że takie zaniedbanie może popchnąć w ramiona innego.
A w drugiej kolejności przypomina mi się ten kawał o żonie, która myśli, że jej mąż jest u kochanki, kochance, która myśli, że on jest z żoną, a facet poszedł na ryby żeby mieć wreszcie święty spokój. I mam ochotę zawołać do zdradzanych żon i cierpiących z miłości kochanek: ” Dziewczyny, dajcie sobie spokój. Oni w ogóle nie są warci tych dylematów. Idźcie na ryby”.
Na ryby akurat może niekoniecznie, bo co mi biedne ryby winne, poza tym zawsze mi się wydawało, że to strasznie nudne zajęcie. Chociaż koledzy polemizują, że super. No ale to chyba jeszcze jaskiniowy atawizm, zawsze to jakiś rodzaj polowania. Ale idźcie na rower, na kite’a, na paralotnie, zajmijcie się czymś, co lubicie, co was interesuje. Siebie postawcie w centrum własnego życia, a nie faceta.
Wtedy się nie opędzicie, słowo.